czwartek, 27 lutego 2014

One part Femiła: Dlaczego?!

W momencie śmierci bliskiego uderza człowieka świadomość niczym nie dającej się zapełnić pustki.
 - Ludmiła! Lu, otwórz proszę. - od dziesięciu minut wołała Vilu swoją kuzynkę. Rodzice Ferro zmarli niedawno w wypadku, była totalnie załamana. Zamknęła się w sobie i przestała być tą supernową co kiedyś. Do mieszkania wtargnął Federico, który specjalnie z włoch przyleciał na pogrzeb rodziców przyjaciółki.
- I co znią? - spytał Pasqarelli. Castillo westchnela.
- Nienajlepiej. - odparła. Podszedł do drzwi i delikatnie zapukał.
- Ludmi... - zaczął łagodnie. - Wpusc mnie, proszę... - Blondynka uspokoiła się na głos chłopaka. Może to dziwne, ale jemu udała bardziej niż swojej kuzynce. Po drugiej stronie drzwi usłyszeli szczęknięcie zamka i ujrzeli smukłą sylwetkę dziewczyny.
- Wejdz. - szepnela tylko i weszła spowrotem do swego królestwa. Podreptal za nią. Usiedli ma łóżku, cały czas wpatrywał sie w wychudzoną Ferro. Ona nic nie mówiła tylko patrzyła w brązową ścianę.
Przyjaźń bez zaufania nic nie warta.
- Nic nie jesz. - stwierdził tylko nadal patrząc na przyjaciółkę.
- Poprostu nie mam ochoty. - szepnęła.
- Wszyscy się o ciebie martwimy, a najbardziej Viola. - powiedział łagodnie, jakby nie chciał jej spłoszyć.
- Powiedz jej, że wszystko ok. - mówiła przez łzy.
- Wcale nie jest ok, przecież widzę. - wtedy zaczęła płakać. On tylko usiadł obok i objął ramieniem.
- Dlaczego oni?! Co oni takiego zrobili?! - krzyczała przez łzy. Jeszcze mocniej ją przytulił.
- Czasami już tak poprostu jest i nic na to nie poradzisz. - szepnął.
- Myślisz, że na mnie patrzą? - wychlipiała.
- Na pewno.
- Skąd wiesz? - uniosła brew.
- Ufasz mi? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Ufam ci, ufam.
Najstraszniejsze jest nienawidzić siebie, wstydzić się siebie, a jednak nie móc od siebie uciec, wciąż do siebie wracać i dlatego siebie przeklinać.
Przez następny miesiąc nic nie jadła. Nie spała. Tylko patrzyła się w ścianę.
Federico nie wytrzymał.
- Ludmiła, musisz iść do lekarza. - oznajmił poważnie, a ona zmarszczyła brwi. Według niej nie potrzebowała psychologa. Myślała, że chodzi o psychologa.
- Nie potrzebuję iść do psychiatry. - szepnęła, ale w jej głosie było słychać irytację i ironię.
- Nie chodzi oto. Schudłaś ostatnio. I to bardzo. Spójrz na siebie: wystające żebra, blada twarz i podkrążone oczy. - bał się, bał się że ona ma anoreksje.
- Nic mi nie jest. - powiedziała stanowczo.
- A spodnie? Zobacz ile są za duże. - to była prawda, zapinała spodnie na ostatnią dziurkę. Wcześniej była to druga.
     Po jeździe jego samochodem dotarli pod szpital. Weszli do podanej przez recepcionistkę sali.
- Dzień dobry. - przywitał się mężczyzna w średnim wieku. Pasqarelli opowiedział mu o problemie blondynki. Lekarz zrobił badania i potwierdził jej chorobę. Musiał ją zaprowadzić do psychologa. Wyszli z gabinetu.
- Chciałabym nie żyć. - szepnęła blondynka.
- Dlaczego? - spytał.
- Bo się nienawidzę. - odrzekła jakgdyby nigdy nic. Westchnął głęboko.
Ten, kto zamierza czynić dobro, nie może oczekiwać, iż ludzie będą mu usuwać kamienie z drogi, ale musi być przygotowany na to, że mu je będą rzucać na drogę.
Przez kilka miesięcy Federico próbował pomoc przyjaciółce. Opierała się, ale wkońcu poddała się terapii. Pasqarelli był przygotowany na jej zachowanie, ale nie zrezygnował. Pomógł jej i Ludmiła wróciła do życia. Rozmawiała, jadła, uśmiechała się. To była jego zasługa, za to była mu wdzięczna.
Kiedy naprawdę zapragniesz miłości, będzie ona czekać na ciebie.
- Nikt mnie kocha... - żaliła się nastolatka. Zaśmiał się.
- Przecież tu jestem. - odparł brunet. Ludmiła nie wiedziała o co chodzi.
- Ale... - zaczela, ale jej przerwal, pocałunkiem.
KONIEC

Hej! Dzis pięciomiesięcznica bloga! Dziękuje! Mam tylko nadzieje na więcej komentarzy :(
Do nexta! <3

środa, 26 lutego 2014

One part Marcesca: Kocham i nienawidzę.

- Córeczko! - zawołała mnie mama. Skierowałam się do kuchni. To było moje ulubione miejsce w domu, przecież w końcu jestem szefem kuchni w rodzinnej knajpce.
- O co chodzi? - spytałam siadając na przeciwko moich rodziców.
- Pamiętasz tę restauracje Tavelli's dinner? Tą na rogu, dwie ulice stąd? - spytała moja rodzicielka.
- No tak. - Przytaknelam, chociaż nie wiedziałam nadal o co chodzi.
- Więc, właściciele mają syna w twoim wieku... - kontynuowała i myślała, że już się domyślam. Jednak wcale tak nie było.
- I? - spytałam, a odpowiedzial mi ojciec:
- Chcemy połączyć Resto Bar z ich restauracją, więc za tydzień wychodzisz za mąż, za Marco Tavelli'ego. - oznajmił.
- Gratuluję, Francesco! - dodała mama. Cała aż się zagotowałam.
- Mam 21 lat! Nie wyjde za niego! Ja go nawet nie znam! - wydarłam się.
- Spokojnie, za chwilę go poznasz, jest w twoim wieku. I do tego bardzo przystojny. Chodź, za 10 minut przyjdzie do Resto. - pociągnęła mnie za rękę. Przez drzwi w kuchni weszłyśmy na zaplecze. Cieszę się, że mam tak blisko do pracy. Moja mama przyjrzała mi się uważnie.
- No, wyglądasz ślicznie. - rzekła i wyszłyśmy do niego. Ujrzałam wysokiego, przystojnego bruneta w skórzanej kurtce.
- To ja was zostawię. - No świetnie, sam na sam z tym bad boy'em.
- Hej mała. - powiedział podchodząc do mnie.
- Witaj oblechu. - odpowiedziałam oschle. Nie lubię takich typów.
- Ej, chica nie tak ostro. - pociągnął mnie za rękę.
     Po spacerze parkiem, gdzie nikt się nie odzywał doszlismy do jakiegoś klubu. Weszliśmy do środka i usiedlismy przy stoliku.
- Jakiego chcesz drinka? - spytał wstając.
- Tropicana poproszę. - powiedziałam nie odrywając wzroku od menu. Po chwili wrócił z dwoma szklankami w rękach. Postawił jeden przed sobą, a jeden przede mną. Rozmowa za bardzo się nie kleiła, więc po wypiciu odprowadził mnie do domu. Chociaż obyłoby się bez tego.
- To narazie, baby. - powiedział puszczając mi oczko. Ughh... co za koleś.
- Cześć... - rzucilam, a gdy byłam przy drzwiach dodalam jeszcze ironicznie - baby... - on podbiegł do mnie i wpił się w moje usta. Miałam go odepchnac, ale nie mogłam. Chyba, podobało mi się. Po zakończeniu pocałunku spojrzelusmy sobie w oczy, a ja poraz kolejny przyssałam się do jego ust. To jest jak z deserem lodowym: zjesz jeden i mówisz "dość", ale po tem jesz kolejny, kolejny i kolejny. Nienawidzę go przecież, ale kocham go jednocześnie. Jestem dziwna. Szybko się od niego oderwałam i weszłam do domu.
              Następnego dnia umowilam się z moja przyjaciółką, Camilą.
- Hej! - powiedziałam siadając na przeciwko niej.
- Cześć. Zamówiłam ci ecspresso, ok? - spytała, a ja się uśmiechnęłam.
- Jasne, przecież je uwielbiam! - obie się zaśmiałyśmy. Opowiedziałam jej całą historię o Marco. Ona się tylko zaśmiała.
- Fran, ty go kochasz nie nienawidzisz. - prychnęłam.
- Jak?! Cami jak?! Przecież to taki bad boy, jak diego! - krzyknęłam.
- Spokojnie, może cię coś do niego przyciąga? - spytała unosząc brwi. Czy ona jest nienormalna?! Co miałoby mnie do niego przyciągać?! Westchnęłam. - Ją muszę iść, zastanów się nad tym. - powiedziała i wstała. - Pa pa! - krzyknęła i mnie przytuliła. Gdy była przy drzwiach dodała jeszcze: - Możesz napisać książkę: Kocham i nienawidzę. Francesca Resto. - i wyszła.
- I tak właśnie wpadlam na pomysł napisania książki. - powiedziałam do dziennikarki, która siedziała na przeciwko mnie.
- Czyli to prawda, że jest o tobie? - spytała odgarniajac włosy do tyłu.
- Tak, napisałam tam o mnie i moim mężu. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- No dobrze musimy już kończyć, dziękuję za wywiad. Czy chciałabyś kogoś pozdrowić?
- Pozdrawiam mojego męża, Marco i mojego synka, Jamesa. Kocham was! - pomachałam do kamery i zeszlismy z wizji.

poniedziałek, 24 lutego 2014

One part Leonetta: Biblioteka.

Gdy byłam mała, uwielbiałam chodzić do biblioteki. Nadal tam chodzę tylko rzadziej i nie tak chętnie. Dlaczego?
Miałam 7 lat. Właśnie zaczęły się wakacje. Jak co dzień szłam do biblioteki. Przesiadywałam tam godzinami. Ten zapach książek, setki kolorowych okładek. Każda inna, niepowtarzalna. I ta cisza. Kiedy czytałam czas się zatrzymywał. Po krótkim spacerze weszlam do małego budynku biblioteki miejskiej. Przeszłam pomiędzy regalami i wybrałam mały stosik książeczek. Doszlam do mojego ulubionego miejsca, czyli stolika w kącie, ale był już zajęty. Siedział tam chłopiec, na oko w moim wieku. Nie pewnie podeszlam do niego, był pochłonięty lekturą. Nie ładnie, byłoby gdybym usiadła bez slowa, więc musiałam mu przerwać.
- Przepraszam... - zaczęłam cicho, ale on nie usłyszał. - Mogę się dosiąść? - spytałam już głośniej, an spojrzał na mnie. Przez dłuższą chwilę się patrzył, a potem wstrząsnął głową. To było dziwne.
- Tak, jasne. Jestem Leon. - wykrztusił w końcu. Usiadlam naprzeciwko niego i uscisnelam dłoń, którą wystawił.
- Violetta. - uśmiechnełam się do niego, a on odwzajemnil gest. - Nigdy cię tu nie widziałam, jesteś tu nowy? - spytałam przyglądając mu się dokładnie. Stwierdziłam jednak, że go nie kojarze. Szarym się zaśmiał.
- Nie zupełnie, przyjechałem na wakacje do dziadków. - pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Zaczęliśmy rozmawiać na temat książki, którą oboje czytaliśmy. Bardzo zafascynowała nas fabuła. Pomimo że leon nie był dziewczynką, to bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało.
       Przez całe wakacje codziennie spotykaliśmy się w bibliotece o tej samej porze. Ostatniego dnia lata tam poszłam, ale nie zastałam przyjaciela. Wiedzialam, że wyjedzie, ale żeby bez pożegnania i tak szybko? Zdruzgotana i obrażona na świat wróciłam do domu. Miałam dopiero 7 lat, a takie zmartwienie?
            Od tamtej pory minęło 10 lat. Nie pojawił się przez ten czas w BA. Do biblioteki chodzę wtedy gdy przyjechał i wyjechał ( czyli 1 lipca i 31 sierpnia ), no i oczywiście kiedy muszę. Dziś nadszedł ten dzień, 1 lipca. Zwloklam się z łóżka i poczłapałam do biblioteki. Wzięłam książkę z mojej ulubionej półki i znów poszłam do stolika. Pochylony nad książką siedział jakiś chłopak. Odchrząknęłam, żeby zwrócić jego uwagę. Podniósł głowę i zmarszczył brwi. Kogoś mi przypominał, tylko kogo? Uśmiechnął
się.
- Violetta... - wyszeptał. Skąd znał moje imie? Nagle wszystko uderzyło we mnie od nowa to był Leon. Uciekłam. Po prostu nie chciałam znów tego przechodzić. Gdy była już parku usłyszała krzyk Leona:
- Poczekaj! - zawołał rozpaczliwie. Zamknęłam na chwilę oczy i przystanęłam. Gdy do mnie dobiegł poczułam zapach pięknych perfum. Jeśli takich używa, to ma gust. - Dlaczego uciekłaś?
- Dlaczego? Wyjechałeś i nawet nic mi nie powiedziałeś! - już prawie płakałam. Szatyn sięgnął do tylnej kieszeni spodni i podał mi białą kopertę.
- Napisałem do ciebie list. Zostawiłem w naszej książce. - powiedział smutno i odszedł powoli. Zobaczyłam krzywe pismo siedmioletniego Leona. Zaczęłam czytać:
Droga Violu
Bardzo mi pżykro, ale muszę ci coś powiedzieć. Wyjerzdżam. Kiedyś wruce. Jeszcze kilka lat i będziesz wiedziała, gdzie mnie szukać.
Leon
Pobieglam za nim, był na skraju mojego pola widzenia. Zaczęłam biec i plakac.
- Leon, zaczekaj! - krzyknęłam. Odwrócił się i zaczął iść w moją stronę. Gdy byłam już blisko rzucilam mu się na szyję.
- Przepraszam. - wyszeptałam.
- Nie, to ja przepraszam. - powiedział i mocniej mnie objął. Nie widzieliśmy się 10 lat i znaliśmy się tylko 2 miesiące. Jednak tak bardzo się że sobą zżyliśmy. Próbowałam powstrzymać łzy, ale nadal drżącym głosem szepnęłam:
- Obiecaj, że już nigdy mnie nie zostawisz. - nadal staliśmy w uścisku, ale wtedy odsunął mnie na wyciągnięcie ramion. Spojrzalam w te zielone, zaszklone oczy. Nadal były piękne.
- Nigdy. - powtórzył i zaczął się do mnie przybliżać. To byłby mój pierwszy pocałunek. Nie bałam się, bo wiedziałam, że jestem z właściwą osobą, we właściwym miejscu, o wlasciwej porze. W końcu zamknął odległość pomiędzy nami. Kiedy oddaliśmy się od siebie, bo zabrakło nam tchu to znów spojrzalam w jego głęboko zielone oczy. Tobyl nasz pierwszy, ale NIE ostatni pocałunek...

czwartek, 20 lutego 2014

One part Femiła: Poudawaj moja dziewczynę. Cz. 1

- Federico! Przestań! - Krzyczała przez śmiech szatynka. Łaskotki miała praktycznie wszędzie. On jednak nic sobie z tego nie robił. Zaczęła wierzgać nogami i piszczeć. Na zakochana parę patrzyła Ferro. Od dawna podobał jej sie Pasqarelli. Ubolewała z powodu jego związku z Larą. Ludmiła była gwiazdą, ale co z tego? Chciała jego miłości, ile ona by dała żeby byc Larą.
         Dzisiaj całe studio jechało na wycieczkę, miejscem ich pobytu miał być Rzym. Niestety chłopak Baroni rozchorował sie. Po przyjeździe poszli zwiedzać. Oprowadzał ich Ksawier, bardzo przystojny facet w ich wieku. Wpadł w oko Larze, zupełnie zapomniała o swoim chłopaku i zaczęła go podrywać. Okazało sie, ze przewodnik pochodzi z BA i niedługo wraca do swojej ojczyzny. Zaczęli sie spotykać. Dla blondynki pojawiła sie nadzieja. Moze Lara zerwie z Fede.

Tydzień pózniej.

Ksawier ze swoją "dziewczyną" wybrali sie na spacer. Na ten sam pomysł wpadli Fede i Ludmi. Ferro usiadła na ławce pod rozłożystym drzewem. Brunet przemierzał ścieżką, ujrzał swoją dziewczynę za rękę z  Ksawierem.
- Lara! Kto to jest? - krzyknął wskazując palcem na chłopaka.
- Ymmmm. Ksawier? - mówiła niewinnie. W brunecie, aż sie zagotowało. Wybuchł:
- Z nami koniec! Co ty sobie wyobrażasz!? - jej niewinny uśmiech zamienił sie w grymas.
- Nie, to nie! Bye! - krzyknęła mu prosto w twarz i odeszła z nowym chłopakiem. Zrezygnowany opadł na ławkę obok blondynki.
- Gdzie ona go spotkała? - mówił patrząc na swoje buty. Westchnela:
- W Rzymie. - spojrzał na nią.
- To na pewno tylko zauroczenie! Moze jeszcze da sie cos zrobic... - zaczął chodzić w kółko, dookoła ławki. W pewnym momencie usiadł. - Mam! To jest to. - uśmiechnął sie zwycięsko.
- No, dajesz. - mówiła trochę znudzona. Bolało ją, ze on chce wrócić do Lary.
- Mogłabyś... Poddawać moja dziewczynę? Żeby Lara była zazdrosna? - zastanowila sie chwile. Może chociaż tyle bedzie mogła z nim byc.
- No dobra, niech bedzie. - powiedziała trochę od niechcenia. Chciała tylko ukryć ta euforię, która czuła.
- Dzięki! Dzięki! Dzięki! - krzyknął i przytulił "swoją dziewczynę". Wymusiła uśmiech. - Wpadne po ciebie jutro do Studio. - pocałował ja w policzek i odszedł.




wtorek, 11 lutego 2014

One part Naxi: Wspomnienia...

Szła po skrzypiących schodach. Popchnęła lekko drzwi i weszła na poddasze. Wzięła do ręki stare, wyblakłe zdjęcie. Uroniła łzę, która opadła na jego twarz, oczywiście na zdjęciu. Tyle wspomnień...
- Maxi, podasz mi partyture? - od dawna była w nim zakochana, ale nie portafiła tego przyznać. Może dlatego zachowywała się przy nim tak nerwowo.
- Jasne, proszę. - podał jej kartkę, przy czym opuszkami palców dotknął jej dłoni. Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Ich spojrzenia się spotkały. Oddechy stały się szybsze. Świat przestał istnieć. Tylko tu, oni, teraz. Zrobił krok w jej stronę, ona poczyniła to samo. W końcu złączył ich usta w pocałunku. Tego Natalia nigdy nie czuła. Te motylki w brzuchu, to zatrzymanie czasu. Po oderwaniu się od siebie wypowiedzieli te magiczne słowa:
- Kocham cię. - szepneli równo. Wyszli że studia trzymając się za ręce. W parku spotkała ich Ludmiła.
- O, nareszcie jesteście razem! - to ona zrobiła to zdjęcie. Właśnie wtedy.
Odeszła od okna i usiadła na bujanym fotelu. Z oparcia sięgnęła błękitną bluzę. Ciągle nim pachniała. Zaciągnęła ją lekko na ramiona. Z nią też wiąże die piękne wspomnienie...
Właśnie obchodzili rocznicę. Wracali z pikniku pod gwiazdami. Było już zimno, więc dał jej swoją bluzę. Dbał o brunetke jak każdy chłopak o swoją dziewczynę. Szli brzegiem morza trzymając się za ręce. Słońce chyliło się ku zachodowi. Nagle Ponte przystanął.
- Co robisz Maxi? - spytała zdezorientowana hiszpanka. On nie odpowiedział tylko uklęknął na jedno kolano.
- Naty... Znamy się już tyle lat. Jesteśmy razem rok. Kocham cię najmocniej na świecie. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - spytał i wyjął z kieszeni spodni pierścionek.
Wyjęła z kieszeni bluzy pierścionek. Nie był jakiś specjalny, ale dla niej najpiękniejszy na świecie. Włożyła go delikatnie na palec. Pomimo upływu tych paru lat, nic się nie zmienił. Natalia wstała z siedzenia i podeszła do dużej szafy. Wyciągnęła z niej plastikowe pudełko. Usmiechnela się na widok pochyłego pisma swojej mamy:
COŚ NA WIELKI DZIEŃ NATALKI
Zdjęła pokrywę i zobaczyła biały materiał, który składał się na piękna suknię. Naty doskonale pamietala, kiedy był jej wielki dzień.
Chodziła w kółko po garderobie. Na łóżko leżała białą suknia. Do pomieszczenia wbiegla Violetta.
- Przepraszam! Spóźniłam się. - wydyszała. Natalia usiadła przed lustrem. Castillo zaczęła upinac jej włosy w koka. Po dwudziestu minutach fryzura była gotowa. Panna młoda ubrala się i umalowała. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Nogi miała jak z waty, a w gardle wielką gule. Bała się, że on powie nie, albo że ona się przewróci. Do środka wszedł pan Navarro, jej ojciec.
- Zdenerwowana? - spytał. Przełknęła głośno ślinę.
- Nieee, tylko troszkę. A ty byłeś? - spytała bawiąc się materiałem swojej sukienki.
- Zawsze się jest. - zaśmiał się i wyszli. Na ceremonii państwo młodzi nie mogli się skupić. Czekali na te jedną chwilę.
-... Możesz pocałowac pannę młodą. - zwrócił się fo bruneta ksiądz. Bez chwili zastanowienia Maxi wpił się w jej usta.
Na samą myśl o tym naty zasmiała się. Zdjęła z palca obrączkę i obejrzała ka dokładnie. Było na niej
wygrawerowane:
Maxymiliano, 2019
Nie lubił gdy się tak na niego mówi. Wolał być Maxim, ale tylko dla bliskich. Nagle drzwi zaskrzypiały. Zza nich głowę wychyliła pięcioletnia brunetka. Miała kręcone włosy po mamie.
- Co robisz Mamo? - spytała siadajac po turecku koło niej. Natalia objęła ją ramieniem.
- Tak sobie wspominam, Emma. -odpowiedziała, a jej córka obejrzała się wokół.
- Ale tutaj? - spytała wykrzywiajac usta, na widok starych mebli i zakurzonej podłogi. Hiszpanka zasmiala się.
- Tak tutaj. - dziewczynka odetchnęła głęboko, ale zaraz potem zaczęła się krztusic od nadmiaru kurzu. - Chodźmy już. Zaraz mi się tu udusisz. - zasmiala się brunetka.
- Oj tak. Kto pierwszy na dole! - krzyknęła młoda ponte i pognala ku drzwiom.
- Nie biegaj po schodach! - wykrzyknęła z troską jej rodzicielka. Podniosła się z podłogi i skierowała ku drzwiom, po czym opuściła to miejsce pełne wspomnień. Natalia i Maxi mieli dużo wspólnych,
pięknych i ważnych chwil, ale nie potrafili wybrać jednej i powiedzieć: " O, ta znaczyla więcej niż
inne. " Bo wszystkie wspomnienia są ważne. Bez wyjątku.
***
Hejoooo... ta, naxi nareszcie. Podoba sie?
Do nexta!

wtorek, 4 lutego 2014

One part leonetta: Bo jak śmierć potężna jest miłość.

Tyle przeżyć. Tyle wspomnień. Tyle minut, godzin, dni, miesięcy. On jednak nadal ją kocha. I codziennie od nowa. To nie jest monotonia, ich miłość codzień rodzi się na nowo.
- Leon, pocałuj mnie. - powiedziała. Siedzieli na kocu pod gwiazdami. Byli tylko oni i noc więcej się nie liczyło. Nic poze nimi. Szatyn bez zastanowienia musnął jej usta.
- Kocham cię. - szepnął. Castillo zmarszczyła brwi.
- Dlaczego szepczesz? - spytała również szeptem. Odparł szepcząc:
- Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości.
Ten dzień już nigdy nie wróci. Nie ma dwóch takich samych spojrzeń w oczy, pocałunków.
- Leon... - szepnęła. Siedzieli na ławce i cieszyli się swoją obecnością. Wystarczyło, że byli i było idealnie.
- Tak, Violu. - spojrzał w jej czekoladowe oczy.
- Już nic, chciałam się upewnić, że jesteś.
Teraz już się nie upewni, nic nie zrobi. Wtedy się domyślił:
- Leon, co będzie jeśli odejdę? - spytała. Trochę zdziwiło go to pytanie, ale odpowiedział.
- Nic. Usiąde sobie i tu poczekam. - dopiero po chwili domyslił się, że ona nie długo odejdzie. Niestety to potwierdziła,miała odejść.
Znów płakał. Znów tęsknił. Znów wszystko wróciło. Spojrzał w kalendarz. Dzisiejszy dzień był zakreślony na czerwono - jej urodziny. Włożył skórzaną kurtkę i poszedł na cmentarz. Położył na czarnym nagrobku kwiaty, kupione wcześniej i zaczął:
- Nie ma cię już drugi rok, wiesz skarbie? - mówił drżącym głosem. Patrzył pustym wzrokiem na złote litery. Tyle czasu: rok, cztery miesiące, dwa tygodnie, trzy dni, pięć godzin i trzy sekundy, cztery sekundy... - Tesknie, bardzo. Nawet nie wiesz jak... - szepnął i otarł łzy. Zapatrzył się w wygrawerowane litery:
BO JAK ŚMIERĆ POTĘŻNA JEST MIŁOŚĆ.
Wcale nie. Miłość jest silniejsza. Ona umarła, a on ją nadal kocha.
- Tak bardzo mi cię brakuje. - ciągnął swój monolog. - Nie mogę cię przytulić, pocałować, powiedzieć jak bardzo cię kocham. - pociągnął nosem. - Pamietasz, jak powiedziałem, że kiedy odejdziesz usiądę i poczekam. Nie potrafię tak. Dlaczego cię nie ma? Nigdy nie wrócisz? Czy jeszcze się spotkamy? - tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Koło niego stanęła świeżo upieczona pani Tavelli.
- To już drugi rok. - szepnęła zapalając znicz. - Tęsknię za nią - wyznała Francesca. Westchnął siadając na ławce.
- Ją też, bardzo. Siedzieli w ciszy.
 - Jeszcze ją kochasz? Po co? Zacznij od nowa! - mówiła wstrząsając jego ramieniem. No tak, im rozpaczliwsza jest miłość, tym śmieszniejsza wydaje sie innym.
- A gdyby Marco umarł, zapomniałabyś? -spytał. Spuściła głowę.
- Nie... - wyszeptała prawie niesłyszalnie.
- No właśnie. Bo najsilniejsza miłość to ta, która przetrwa nawet gdy zakochani od siebie odejdą. - szepnął i po jego policzku spłynęła łza. Jedna łza, wyrażała wszystko. Tęsknię, kocham, cierpię...
***
No i bum! Jest ... Nuuuuudny, co? Wogóle smutno. Moze potem cos weselszego!? 
Piszcie komentarze!!!
Do next ;)



poniedziałek, 3 lutego 2014

One part Femiła: Ti credo... Cz. 2

 Po zaśpiewania czuli euforię. To było cos wspaniałego. Zapłacili za koktajle i wyszli z baru. W parku mijali to samo stoisko co Pasqarelli rano. Zatrzymał sie i spojrzał na zegarek.
- Jest 15.00. Mamy jeszcze masę czasu. Chcesz loda?  - spytał i pokazał ręką na sprzedawcę.
- Jasne, najlepiej czekoladowego. - uśmiechnęli sie.
- Tez je uwielbiam. - odparł odchodząc. Kupił dwa lody i wrócił.
- Smacznego ślicznotko. - powiedział i podał jej wafelek z masą czekoladową. Zarumieniła sie. Zauważył to. - Ślicznie sie rumienisz. - Podszedł bliżej i bliżej.... W końcu dzieliły ich milimetry. Blondynka z wrażenia upuściła loda na koszulkę bruneta.
- O matko, przepraszam! Wypiore ci ją, zaniose do pralni! - zaczęła tłumaczyć i ścierać chusteczką czekoladę z koszulki chłopaka. Zaśmiał sie serdecznie.
- Nie trzeba. Chodź, mam pewien pomysł. - powiedział tajemniczo i pociągnął ją za rękę.
- Ale ja... - nie dał jej dokończyć. Zaczął biec.
- Mówiłem, ze nie trzeba. Chodźmy szybciej, napewno ci sie spodoba. Przebiegli kilka ulic i dotarli pod wieżowiec. Był to blok Federica.
- Yyyy... Co my tu robimy? - spytała zdezorientowana blondynka. Nie dał jej satysfakcjonującej odpowiedzi.
- Zobaczysz. Chodź! - wbiegł przez drzwi. Wbil sie z prędkością światła po schodach. Zdyszana Ferro za nim.
- Dlaczego.... Tak... Wy... So.... Ko.. - mówiła z przerwami na oddechy. On wogule sie nie zmęczył. Gdy byli juz przed drzwiami zasłonił jej oczy.
- Zaraz sie przekonasz. - postawiła trzy kroki przez próg i poczuła lekki podmuch wiatru. Zdziwiła sie.
- Uwaga, uwaga... - odsłonił jej oczy - patrz! - znajdowali sie na dachu budynku. Był tu mały ogródek i leżaki. Piękne niebo... Poprostu jak w bajce.
- Łał... - tylko tyle zdołała wydusić.
-Podoba ci sie? - uśmiechnął sie i stanął koło niej. Spojrzęli w dół. Była tam ruchliwa ulica.
- To jest piękne. Bardzo mi sie podoba. - Usiedli na lezakach. - Często tu przychodzisz? - spytała mrużąc oczy, ponieważ razilo ja slonce.
- Codziennie, kiedy mam czas. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Zaczął przyglądać sie uważnie twarzy blondynki. Nie zauważyła, nadal miała zamknięte oczy.
- A dlaczego akurat dwa leżaki? - spytała. Pomyślała, ze Federico mieszka z dziewczyna lub narzeczoną.
- Naprzeciwko mnie mieszka moja siostra z chłopakiem. - mówił nadal spokojny Pasqarelli.
        Rozmawiali tak jeszcze dwie godziny. Zbliżała sie 17.30. Brunet był zmuszony przerwać ich zabawę.
- Musimy wracać. Jest 17.30. - oznajmił niechętnie. Westchnęła. Tez niechciana opuszczać tego miejsca.
- No dobrze. Chodźmy. - Podnieśli sie z leżaków i szli w ciszy. Dopiero przy supermarkecie Fede 
uśmiechnął sie pod nosem.
- Chcesz sie trochę zabawić? - przystanęła. Podążyła za jego wzrokiem, ktory prowadził do wózków widłowych.
- O nieeee. - Przeciągnęła. Zaczął sie śmiać.
- o taaaaak. - Po chwili siedziała juz w wózku. Jej nogi zwisaly poza nim. - Załóż okulary. Nie bedzie widać, ze to my. - szepnął jej do ucha. Zrobiła to co kazał. Zaczął ja wozić dookoła sklepu. Obydwoje śmieli sie do rozpuku.
- Uuuuuuu. Jestem królową swiata. - krzyczała.
- O widzę, ze adrenalina skoczyła. - wydyszal i zatrzymał sie.
- Eeeeejjjjjj! Ja chce jeszcze raz. - zaśmiał sie. 
- Musimy juz isc. Chodź juz. - pociągnął ja za rękę w stronę studia nagraniowego. Po spacerze dotarli  pod budynek. Wkroczyli do sali 202, nadal trzymając sie za rece. Rick spojrzał na nich zdziwiony.
- To wy... Yyy... - zaczął sie jąkać. Spojrzęli na swoje splecione rece i odskoczyli od siebie jak oparzeni. 
- To moze juz to nagrajmy? - spytał zmieszany Pasqarelli. Wszyscy przytaknęli i dwójka weszła do 
pomieszczenia obok.

Non so se va bene. non so se non va.
Non so se tacere o dirtelo ma.

Le cose che sento
Qui dentro di me,
Mi fanno pensar
Che lamore é cosi.

Ogni instante
A un non so ché


D’importante vicino
A te.

E mí sembra che
Tutto sía facile,


Che ogni sogno
Diventi realtá.

E la terra puó

Essere il cielo!
E’ vero!
E’ vero!

Se mí abbraccí
Non ho píú paura...
Dí amartí,
Davvero!

E lo leggo neí
Tuoi occhi.
Ti credo!
Ti credo!
Chociaż to koniec mojej nudnej i bezsensownej opowieści, to początek tej pięknej miłości. 
***
Hejo! Witam w ferie w kujawsko-pomorskim! A wy jak tam? Po, w trakcie, czy przed feriami?
A tak wgl czyta to ktoś? Bo ostatnio cos mało czytacie... Nieważne, niedługo part o Naxi. 
Papatki! <3