Wczoraj? Dziś? Jutro? Co za różnica, zawsze boli tak samo. Myśl o nim powoduje głęboką dziurę w sercu. Nie ma, zniknął. Tysiące razy słyszała "to boli, gdy odchodzi to boli", ale myślała, że może to sobie wyobrazić. Myliła się, tego nie można sobie wyobrazić.
- Viola, nie płacz. - pogładziła ją po ramieniu.
- To boli, Cami. Chcę o nim zapomnieć. - wychlipiała. Pokręciła przecząco głową.
- Nigdy nie zapominaj najpiekniejszych dni twojego życia. Wracaj do nich, ilekroć wszystko zaczyna się walić. - odeszła. Zamknęła oczy i spróbowała odgrodzić się od świata.
- Ta jest ładna. - wskazał na chmurę w kształcie serduszek.
- Tak... Co my tak w ogóle robimy Leon? - parsknęli śmiechem. Jeszcze mocniej przytuliła się do niego.
- Kocham cię. - szepnął jej na ucho.
- Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo. - powiedziała szczerze.
- Violu... - zaczął.
- Hmmm? - zamknęła oczy, by uniknąć rażącego słońca.
- Byłaś kiedyś na Galapagos? - zapytał.
- Nie. - odparła niczego nie świadoma.
- To będziesz miała okazję. - oznajmił. Podniosła na niego wzrok.
- To znaczy, że... - nie dał jej dokończyć.
- Aha. - powiedział. Emocje nie spadały nadal.
- I jeszcze... - znów nie dokończyła.
- No pewnie. - rzuciła mu się na szyję.
- Jesteś najlepszy! - pisnęła uradowana. Zaśmiał się.
- No wiesz, nie da się ukryć. - westchnął.
Usmiechnęła się do siebie. Co było potem... Potem to było " The vacancy that set in my heart
Is a space that now you hold"...
- Daleko jeszcze? - marudziła Castillo.
- Już nie. Chodź. - pociągnął ją za rękę, by szła szybciej. Wędrowali brzegiem plaży, na wyspie. Właśnie mieli randkę i szli do wyznaczonego przez Verdasa miejsca.
- To tu. - oznajmił. Stali przed niewielką altanką. Uroku dodawały płatki róż i świece.
- łał... - patrzyła bez ruchu w jeden punkt. Pomachał jej przed oczami śmiejąc się. Potrząsnęła głową.
- Chodźmy. - wziął ją za rękę.
- Nie musiałeś się tak
starać... - powiedziała. Uniósł brwi.
- Przygotowałem nam randkę, a ty jeszcze marudzisz? - spytał żartobliwie. - Poniesiesz karę. - przybrał poważny wyraz twarzy, a potem zaczął ją łaskotać.
- Ha, ha, ha! Leon... Przestań! - mówiła pomiędzy napadami śmiechu.
- A tak na serio, - zaczął uwalniając ją od kary. - napisałem dla ciebie piosenkę. - wyjął gitarę, ale elektryczną.
Aren't you somethin' to admire
Cause your shine is somethin' like a mirror
And I can't help but notice
You reflect in this heart of mine
If you ever feel alone and
The glare makes me hard to find
Just know that I'm always
Parallel on the other side
Cause with your hand in my hand and a pocket full of soul
I can tell you there's no place we couldn't go
Just put your hand on the glass
I'll be tryin' to pull you through
You just gotta be strong
Cause I don't wanna lose you now
I'm lookin' right at the other half of me
The vacancy that set in my heart
Is a space that now you hold
Show me how to fight for now
And I'll tell you, baby, it was easy
Comin' back into you once I figured it out
You were right here all along
- Jest piękna. - szepnęła.
- Podoba ci się? - spytał.
- Oczywiście. - byli tak blisko, że stykali się nosami.
- To chyba należy mi się nagroda? - zasugerował. Zaśmiała się.
- No jasne. - pocałowała go. Takiej nagrody właśnie oczekiwał.
Przetarła rękawem koszulki łzy.
- It's like you're my mirror
My mirror staring back at me - zaczęła cicho nucić. Miała tyle planów. A teraz? Nie chciała pamiętać, ale to było silniejsze...
- ... Prosimy o zapięcie pasów, za chwilę lądujemy. - usłyszeli głos stewardesy. Zrobili, to o co poprosiła i czekali. Wtedy rozległ się głośny huk. Ostatnie co zapamiętali to ciemność.
Wybuchła płaczem. To wszystko ją przerosło.
- Przecież nie jest powiedziane, że umarł. - szepnęła Resto siadając koło niej.
- Że żyje też nie. - rzekła Vilu.
- Nie możesz się teraz poddać. - westchnęła brunetka.
- Dlaczego? - zapytała pociągając kolana pod brodę.
- Bo naszą największą słabością jest poddawanie się. A Violetta Castillo jest silna. - mówiła twardo.
Obudziła się w szpitalu. Bolała ją głowa. Do sali wszedł lekarz.
- O, obudziła się pani. - powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie jest Leon? - spytała łapiąc się za głowę. Doktor zmarszczył brwi.
- Jaki Leon? - zapytał podejrzliwie.
- Mój chłopak, Leon Verdas. - wyjaśniła.
- Dowiem się co z nim. - oznajmił i wyszedł.
Po piętnastu minutach ponownie wkroczył do pomieszczenia.
- I co? - spytała ożywiona.
- Niestety, pan Verdas jest na liście zaginionych. - powiedział z grobową miną.
Szatynka momentalnie wstała na równe nogi.
- Masz racje, nie mogę się poddać.
Hej! Tak wiem... Wieje tandeta, ale nie mam pojęcia jak się to skończy. To będzie zależało od mojego humorku :)
Pa pa!