niedziela, 19 stycznia 2014

One Pary Marcesca: Czas...

Każdy potrafi zabić czas, ale nikt wskrzesić. Otóż ten problem, miała pewna brunetka. Zawsze wiedziala jak zabic nudę, ale po zabawie brakowało czasu na naukę. Francesca bez skutku próbowała sobie wbić do głowy matematykę. Ze stresu zaczęła obgryzac paznokcie. Podniosła wzrok znad książki i ujrzała swojego przyjaciela.
- Hej. - powiedział siadając koło niej. - Znowu się nie nauczyłaś? - spytał wzdychając.
- Marco, poprostu nie miałam czasu. - mówiła nie odrywajac wzroku od podręcznika.
- Ty nigdy nie masz czasu... - szepnal.
***
Ta sama włoszka siedziała pod drzewem. Zmienił się tylko jej wiek. Dwudziestolatka czekała na swojego przyjaciela. Zobaczyła zmierzającego ku niej bruneya. To dziś, miała mu powiedzieć co czuje.
- Hejka. - powiedziała nie zważając na jego posępną minę.
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczal, a w jego oczach pojawiły się łzy. Reso chciała mu przerwać:
- Ale... - upierał się przy swoim. Wziął głęboki oddech i zaczął:
- Ją... Niedługo odejdę. Mam nowotwór. Został mi jakiś rok, może dwa. Nigdy mnie nie zapomnij... - pocałował jej policzek i odszedł. W jednym momencie zapomniała co ma mu powiedzieć. Znów ten czas. Zawsze ucieka. Nie da się go przywrócić. Dlaczego to taki trudne? Zawsze nie miała czasu...
***
Dwudziestojednolatka siedziała pochylona nad książką. Przerwał jej dźwięk telefonu.
- Halo... Nie, nie, nie!... Przecież to jeszcze... No dobrze zaraz będę. - wybiegla z mieszkania jak opatrzona. Po schodach potknęła się dwa razy. Jednak było warto. Marco umierał musiała go zobaczyć i mu powiedzieć. Teraz, to ostatnia chwila. Dziś nie mogło zabraknąć czasu, nie w tym momencie. Tego dnia musiała być punktualnie. Na światłach było czerwone. Zatrzymała się na minutę. Potem przebiegła przez park. W końcu dotarła pod żółty jednorodzinny domek. Energicznie zastukała w mahoniowe drzwi. Otworzyła jej pani Tavelli. Bez słowa wbiegla do środka, potem na schody i do jego pokoju. Pędem ukucnęła koło łóżka meksykanina.
- Marco... - odebrało jej siłę. Chwyciła jego dłoń, a on zaczął.
- Musisz mnie wysłuchać. Kocham Cię! - mówił słabym głosem, a ona zaczęła płakać. - Nie oczekuje, że czujesz to samo. Poprostu chce, żebyś wiedziała. Może powinienem powiedzieć to wcześniej, ale nie miałem odwagi. Zapamiętaj mnie... - zaczynał coraz bardziej słabnąć. - Proszę. - nie czekając chwili dłużej wpiła się w jego usta. Na początku oddał pocałunek, a potem zastygł. Odsunęła się. Mial zamknięte oczy. Czy zdążyła? Czy już nie poczuł pocałunku? Nie wiedziała. Znów zabrakło czasu. Gdyby nie potknela się na schodach i nie zastała czerwonego światła, to napewno by zdążyła. Na pewno. On ją prześladował, ten czas. Znów uciekł i nie wróci...
***
Siedziała na czarnej ławce. Nie obchodziło ją, że pada deszcz. Krople cicho uderzały, mocząc szary, dwurzędowy płaszczyk. Ona również płakała.
- A pamiętasz, jak mowiłeś, że mam głowę wszędzie tylko nie tam gdzie trzeba? A jak, że nie mam czasu. Miałeś rację. Często mi uciekał. I nigdy nie wracał... - dwudziestotrzylatka rozmawiała ze zmarłym chłopakiem. Pomagało jej to. Wiedziała, że nie odpowie jej, ale nie przeszkadzało jej to. - Muszę się zbierać, przyjdę jutro. - szepnela i podniosla się z ławki. Odchodząc jeszcze raz rzuciła okiem na złote litery, na czarnym nagrobku:
ŚPIESZMY SIĘ KOCHAĆ LUDZI, ODCHODZĄ TAK SZYBKO.
To była prawda, nie pośpieszyła się. Odszedł szybko. Zbyt szybko. Nie da się wskrzesić czasu, teraz już to wie...