Strony

poniedziałek, 31 marca 2014

One part Naxi: Miłość się nie kończy. Cz. 2

 Zasłoniłam usta dłoniom, a po moim policzku spłynęła łza. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Była 22.20. Wpełznęłam pod kołdrę i zamknęłam oczy.
        Rano bolały mnie oczy od płaczu, a moja poduszka była dosłownie mokra. Zwlokłam się z łóżka i poszłam do kuchni. Napiłam się wody. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu.
- Naty! - rozległ się krzyk mojej menadżerki.
- W kuchni. - odparłam niechętnie. Gdy weszła do pomieszczenia stanęła jak wryta.
- Wyglądasz... Jak śmierć. - oznajmiła. Opadłam na krzesło.
- I tak się też czuje. - Westchnęła i usiadła na przeciwko mnie. Spojrzała na zegarek.
- Leć wziąć prysznic. Potem opowiesz co się stało. Wybiorę ci ciuchy. Ok? - uniosła brwi. Usmiechnęłam się, na znak, że się zgadzam i poszłam do łazienki. Po kąpieli weszłam do sypialni w szlafroku. Na łóżku leżała błękitna sukienka przed kolano na ramiączkach. Obok niej znajdowała się dżinsowa kamizelka. Szybko się w to przebrałam i zbiegłam na dół.
- Zrobię ci makijaż i spadamy. - na szczęście udało jej się zakryć moje wory pod oczami.
          Szybko opuściłam budynek teatru i wsiadłam do limuzyny. Przed kamerą udawałam radosną, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Wyjęłam z torebki iPhona i wybrałam numer do niego.
M: Halo? Naty, przecież byliśmy na kolacji.
N: Musimy się spotkać.
M: O co chodzi?
N: Powiem ci na miejscu. Za piętnaście minut w tej kafejce na Robinsona.
M: Ok. Narazie
Rozłączyłam się. Były korki, a ja nie mogłam usiedzieć w miejscu. Po tych katorgach wreszcie opuściłam mój środek transportu. Szybkim krokiem weszłam do kawiarni. Usiadłam przy stoliku w rogu pomieszczenia. Po chwili do lokalu wszedł Ponte.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytałam łamiącym głosem.
- Ale o czym? - zgrywał głupiego.
- Jak to o czym?! Że to ty jesteś Maxim ze studia i że to ty wtedy wyjechałeś! - prawie krzyknęłam.
- No bo... Jak zobaczyłem tą aukcję i że można zjeść z tobą kolację, to pomyślałem, że tak się z tobą pożegnam... - wyjaśnił. Zmarszczyłam brwi, a dopiero potem zauważyłam obrączkę na jego palcu.
- Kto to? Znam ją? - zapytałam. Chłopak zauważył,że patrzę na jego palec.
- Camila, znasz. - odparł. Do moich oczu napłynęły łzy.
- Dlaczego wtedy wyjechałeś? - dzień przed finałem You-Mixu Maxi zniknął. Poprostu wyjechał.
- Bo nie chciałem stawać pomiędzy tobą, a karierą. - rzekł.
- I pomyślałeś, że będę szczęśliwsza, gdy ożenisz się z Cami? - spytałam ironicznie. - Już mnie nie kochasz? - dodałam. Przez cały czas walczyłam z łzami.
- Kocham, ale nie chciałem... - nie dałam mu dokończyć.
- Tak, wiem, ale ja cię nadal kocham i nie chcę, żeby to między nami się skończyło. - wyznałam. Poddałam się, z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
- Miłość się nie kończy. - odrzekł. - Będę przy tobie, nawet gdy nie będziesz mnie widzieć i słyszeć. Duchem jestem z tobą. - dodał. Podszedł do mnie i pocałował w czoło. Potem opuścił kawiarnie, a ja zostałam sama.
- Żegnaj, Maxi.
*****_____*****_____*****_____****
Hej, przepraszam, że dodaję takie coś... Wiem krótkie i beznadziejne, ale wybaczcie. Ostatnio coś brakuje mi weny, ale postaram się niedługo coś dać. Papatki!

sobota, 29 marca 2014

One part Naxi: Miłość się nie kończy. Cz.1

Powolnym krokiem weszłam do sali. Usiadłam na krześle z moim nazwiskiem i czekałam. Na scenę wszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czarny garnitur.
- Witam wszystkich zebranych! Zaczynajmy, naszą licytację. Pierwszą wystawimy piłkę z podpisami całej reprezentacji Argentyny!... - potem dużo się działo, koszulka Lady Gagi i takie tam. W końcu usłyszałam coś, na co czekałam.
- A teraz, moment na który czekacie! Nasz gość... Natalia Navarro! - wszyscy zaczęli klaskać, a ja weszłam na scenę.
- Do wygrania jest kolacja z tobą, może chcesz coś zaśpiewać? - zwrócił się do mnie. Usmiechnęłam się promiennie.
- Jasne. Chciałabym zaśpiewać piosenkę starą jak świat: Ani Estare! - usłyszałam podkład i zamknęłam oczy. Znów poczułam te perfumy, zobaczyłam te oczy i usłyszałam ten melodyjny głos. Po zakończonej piosence głos znów przejął prowadzący.
- No to licytujmy... - dalej tylko patrzyłam na ludzi. Chciałam pomóc tym dzieciom i dodać im pieniędzy, ale nie chciałam iść na kolację z jakimś nudziarzem. - No dobrze, numer 27, kolacja z Naty jest pana! - szybko poszukałam wzrokiem numeru 27. Mężczyzna mniej więcej w moim wieku, brunet i ciemne oczy. Nawet przystojny. Usmiechnęłam się i zeszłam ze sceny, na moje miejsce. Po półgodzinie licytacje się skończyły, wstałam i ruszyłam go drzwi. Gdy już miałam wsiadać do limuzyny, ktoś krzyknął:
- Nie, Natalia zaczekaj! - nie wiedziałam kto to. Odwróciłam się i ujrzałam tego gościa z 27. Wyjęłam z torebki wizytówkę i mu ją podałam.
- Niech pan zadzwoni jutro. - Westchnęłam. Uśmiechnął się.
- Mam na imię Maxi. - Pomachał mi i odszedł.
- Maxi... - powtórzyłam cicho. Szybko wsiadłam do limuzyny i pojechaliśmy do mojej willi. Jedyne co chciałam zrobić, to iść spać. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
          Rano wstałam bardzo wcześnie. Po śniadaniu przyszła moja menadżerka.
- Naty, dziś masz wolne. Dopiero jutro zaczynają się castingi. - oznajmiła mi. Usmiechnęłam się promiennie.
- Super, dzięki. - odparłam.
- Dobra ja lecę. Pa! - krzyknęła. Zaśmiałam się.
- Narazie Kira! - odkrzyknęłam. Po chwili mój telefon zadzwonił.
- Nieznany... - powiedziałam do siebie. Potem wzruszyłam ramionami i odebrałam.
N: Halo?
M: Hej, to ja Maxi.
N: A to ty...
M: Dzięki za entuzjazm. A tak w ogóle, to może dzisiaj się spotkamy?
N: Castingi do Argentinian Talent zaczynają się jutro, więc... Czemu nie.
M: Spotkajmy się w tej restauracji w centrum, znasz?
N: To moja ulubiona. Przyjdę o siódmej.
M: Ok, czekam.
N: Narazie.
Rozłączył się. Spojrzałam na zegarek - jedenasta. Co ja będę robić do siódmej? Wzięłam kąpiel, obejrzałam film i była już czwarta. Ubrałam się i umalowałam. Zadzwoniłam do szofera. Wyszłam przed dom, a potem wsiadłam do limuzyny. Wysiadłam w centrum i poszłam do tej restauracji. W środku zastałam już chłopaka. Przywitałam się i usiadłam na przeciwko niego.
- Zamówiłem ci krem z pomidorów, a na deser Tiramisu. - oznajmił. Otworzyłam szerzej oczy.
- Skąd wiedziałeś, że to moje ulubione? - spytałam zaskoczona.
- Przecież znamy się i to bardzo dobrze. - wyjaśnił jak gdyby nigdy nic. Wtedy kelner przyniósł zamówienie. Ciągle miałam w głowie jego słowa. Po jedzeniu szybko się pożegnałam i wyszłam. Po krótkiej przejażdżce byłam już w domu. Zmęczona usiadłam na kanapie.
- Przecież znamy się i to bardzo dobrze... - powiedziałam cicho. Pobiegłam na strych. Weszłam przez skrzypiące drzwi i podeszłam do pudeł w końcie poddasza. Wzięłam to z napisem Studio On beat. Poszłam do sypialni i usiadłam na łóżku. Pierwsze zdjęcie - z Lu, Leonem i Andreasem. To było po imprezie z Rafą Palmerem. Wtedy myślałam, że tylko Ferro może być gwiazdą. Teraz to ja wydałam płytę jestem jurorem w talent show. Znalazłam na dnie pudełka plik zdjęć, którego nie chciałam widzieć. Młoda ja i brunet w czapce. Odwróciłam zdjęcie.
- Naxi por siempre... - przeczytałam cicho. To było duże pismo Ludmiły, z serduszkiem nad i. Znów spojrzałam na chłopaka obok mnie.
- Skąd wiedziałeś, że to moje ulubione? - spytałam zaskoczona.
- Przecież się znamy i to bardzo dobrze. - wyjaśnił jak gdyby nigdy nic. 
- Maxi, jest Maxim ze studia. - powiedziałam do siebie.

czwartek, 27 marca 2014

One part Femiła: Jeden, żeby zostać.

Dopiero w samotności człowiek jest naprawdę sobą.
Weszła do domu i zamknęła drzwi. Zmęczona opadła na sofę. Wybuchła płaczem. Dopiero w domu za ścianą, Ferro mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. W szkole zgrywała twardą, a tak naprawdę była krucha. Tak mało odporna. Ludmiła, farbowana blondi! Lu, bez przyjaciół! Ludmiła Ferro, córeczka milionera i totalna frajerka? Tak, szkoda że nie potrafisz śpiewać! W głowie ciągle słyszała docinki innych. Zrobiła sobie herbatę i usiadła przy stole. Usłyszała dzwonek do drzwi. Blondynka podreptała do nich i nacisnęła na klamkę.
- Jestem Federico. - przedstawił się chłopak. - Ty jesteś Ludmiła? Umówiłem się na korki z angielskiego. - powiedział włoch. Dziewczyna pokiwała głową i wpuściła go do środka.
- Pójdę tylko po rzeczy, a ty usiądz. - rzekła i pobiegła schodami na górę. Zupełnie wypadło jej z głowy, że umówiła się na lekcje. Musiała się jakoś utrzymać. Jej tata zginął parę miesięcy temu w wypadku, a mama, gdy miała 10 lat. Zabrała słownik i długopis, a potem wróciła do Pasqarelli'ego.
- To zacznijmy od tego: co umiesz? - zapytała siadając na przeciwko niego. Westchnął.
- Podstawy. - odparł. Zmarszczyła brwi i zaczęła tłumaczyć mu różne rzeczy. Po czterdziestu minutach musieli już kończyć.
- Tak w ogóle dlaczego się uczysz? - spytała ciepło. Mimo pozorów blondynka była dobrą osobą.
- W tych czasach trzeba znać angielski, nigdzie nie znajdziesz pracy. - odrzekł i się uśmiechnął. Również się zaśmiała. Polubiła bruneta, nie znał jej i nie wiedział o niej nic. Dlatego miała u niego czystą kartę. Kiedy poszedł wzięła prysznic i położyła się spać.
Nie wiedziała ile zmieni się następnego dnia.
          Rano powoli zwlokła się z łóżka. Sama w sumie nie wiedziała po co z niego wstaje. Może miała na coś nadzieję, czekała na coś? Otóż tak, czekała na miłość, ale sama o tym nie wiedziała. Aż do dziś. A co się stało?
           Powolnym krokiem weszła do szkoły. Skierowała się do sali muzycznej i zaczęła coś brzdąkać na gitarze. Była zdolna i umiała śpiewać, ale inni tego nie dostrzegali. Mieli klapki na oczach, potrzebowali ofiary. Okazała się nią być Ludmiła. Po kilku minutach, wyczuła czyjąś obecność. Odwróciła się, stał tam Feder.
- Co ty tu robisz? - spytała zdezorientowana. Uśmiechnął się.
- Stoję. A tak na serio, zapisałem się na egzaminy. - wyjaśnił.
- To życzę powodzenia. - odłożyła gitarę.
- Mogę dziś przyjść na lekcje? - uniósł brwi. Dziewczyna zastanowiła się chwilę.
- Dziś o 18.30. Ale to będzie extra kosztować. - Zaśmiała się. Odwzajemnił to i podszedł bliżej.
- Do zobaczenia. - powiedział cicho.
- Na razie Federico. - odparła jeszcze ciszej. Wyszedł z sali, a ona została sama. Tak jak zawsze.
- Ludmiła, ja przyszłam tylko po flet. - usprawiedliwiała się Naty, która właśnie weszła do pomieszczenia.
- Bierz ją i spadaj! - warknęła Ferro. Przy Pasqarellim stawała się inną osobą, ciepłą i miłą. Przy innych była chłodna i niedostępna. Westchnęła i poszła do domu. Nie chciała się przyznać, ale zakochała się. Federico stał się jej bliski, jak nikt inny.
Miłość boli, gdy osoba którą kochamy tego nie zauważa. 
- Can I use your telephon? - spytał kulawo chłopak. Zaśmiała się.
- Sure please. - odparła blondynka. - Dobra, na dziś to wszystko. Bardzo dobrze. - Usmiechnęła się. Zauważył, że to sztuczny uśmiech.
 - Coś się stało? - zmarszczył brwi. Dziewczyna westchnęła.
- Wyobraź sobie, ze kogoś kochasz, a ta druga osoba tego nie zauważa. - mówiła patrząc w jego ciemne oczy. - Jesteś koło tej osoby, a ona nic nie widzi. Niby stoi tu obok ciebie, ale dla ciebie to za mało. Ty potrzebujesz czegoś więcej. - zakończyła swój monolog.
- Muszę iść. - wymamrotał i opuścił mieszkanie Ludmiły. Ferro osunęła się po drzwiach i zaczęła płakać. Domyślała się, że dla bruneta jest tylko korepetytorką i znajomą ze studio. Tymczasem, ona chciała być kimś więcej. Chciała, żeby patrzył na nią tak jak Leon na Violettę. Szatynka była jej największym wrogiem, ale Ferro zazdrościła jej chłopaka. Chciała, żeby przytulał ją tak jak Marco Francesce. Chciała, żeby zabierał ją na randki, tak jak Maxi Natalie.
           Milion powodów, żeby uciec. Tysiąc, żeby nie wrócić. Jeden, żeby zostać.
    Następnego dnia po studio, blondynka wyszła na spacer. Poszła wąską alejką, tam gdzie nikt jej nie znajdzie. Spacerowała, kiedy podbiegł do niej mężczyzna w kominiarce. Zabrał jej torebkę i pobił ją bardzo boleśnie. Zostawił Ludmiłe i odbiegł w ciemną uliczkę. Przechodzący Feder, zauważył Ferro leżącą na ziemi.
- Ludmiła! Lu, słyszysz mnie?! - dziewczyna nie odpowiedziała. Drżącą ręką wybrał numer na pogotowie. Po paru minutach przyjechała karetka i zabrała nieprzytomną blondynke. Pasqarelli, oczywiście pojechał z nimi. Zabrali Ludmiłę na badania, a on siedział na krzesłach, na korytarzu. Po jakimś czasie z sali wyszedł lekarz.
- Proszę pana co z nią? - chłopak wstał z krzesła.
- Najważniejsza jest pierwsza doba. Od niej wszystko zależy. - odparł mężczyzna. Brunet nie był lekarzem, ale zrozumiał. Wszedł do jej sali i złapał za zimną dłoń. Zaczął płakać jak małe dziecko. Dopiero teraz uświadomił sobie ile ta drobna dziewczyna dla niego znaczy. Wiedział już, że nie może funkcjonować bez jej ciepłego uśmiechu, brązowych oczu i ślicznych blond loków. Musiała otrzeć się o śmierć, by zrozumiał jaka jest ważna. Pogładził ją po włosach.
- Proszę cię nie zostawiaj mnie. - szepnął. Ferro powoli zaczęła otwierać oczy.
- Ja żyję? - spytała słabym głosem. Uśmiechnął się.
- Żyjesz. Będziesz żyła jeszcze długo. - odparł cicho. Blondynka westchnęła.
- Szkoda... - wyznała. Zmarszczył brwi.
- Masz powód, żeby uciec? - spytał.
- Jakieś... Milion. - odparła. Jednym z nich byli rodzice.
- A żeby nie wracać? - zadał kolejne pytanie.
- Tysiąc. - odrzekła pewnie. Nie chciała wracać do studio i do docinek innych.
- A żeby zostać? - zapytał po raz ostatni. Wzięła głęboki oddech.
- Jeden. Ciebie. - powiedziała cicho. Chłopak ukucnął koło jego łóżka i złapał za rękę.
- Wiesz, to chyba jesteśmy na siebie skazani. - założył kosmyk jej włosów za ucho. Ludmiła podniosła się o własnych siłach i pocałowała go delikatnie. Dzięki niemu była silna. Miała miłość, tą na którą czekała całe życie. Teraz nic się nie liczyło, tylko on.
*******
Zgadnijcie co dziś za dzień.... Jeśli to pomyśleliście, to tak! Pół roku bloga... Łał, gdy go zakładałam, nie myślałam że wytrzymam tak długo. Mam informacje: MÓWCIE ZNAJOMYM O BLOGU. Bardzo liczę na więcej wyświetleń i komentarzy. A za te co są dotychczas dziękuję <3

wtorek, 25 marca 2014

One part Marcesca: Para siempre.

Hala przylotów do miejsce pełne uczuć. Smutek - gdy ktoś odjeżdża, przy pożegnaniu każdy uroni parę łez. Radość - kiedy bliscy powracają po dłuższym czasie. Tyle ludzi, tyle uczuć, tyle różnych sytuacji. I to kilkanaście, kilkadziesiąt splotów wydarzeń, a jedna para, która tyle wycierpiała.
          Wysoki brunet przeszedł przez szklane drzwi. Wodził oczami po ludziach. Zatrzymał się w końcu na jednym punkcie. Zostawił walizkę za sobą i podbiegł do dziewczyny. Francesca, bo tak miała na imię odwróciła się do chłopaka. Rozpromieniła się i rzuciła się mu w ramiona.
- Stęskniłem się. - wyszeptał Meksykanin w jej włosy. Odsunęli się od siebie. Starł łzy z jej rumianych policzków.
- Ja też, Marco. Nawet nie wiesz jak. - jeszcze raz rzuciła mu się na szyję. Potem pocałowali się i opuścili lotnisko trzymając się za ręce.
***
Włoszka chwiejnym krokiem zmierzała do parku. Czarne włosy były potargane, oczy podpuchnięte, a paznokcie obryzione. Nie wiedziała jak mu powiedzieć, że wyjeżdża. Rodzice dostali pracę we włoszech, restauracja splajtowała, a brat dostał stypendium sportowe. Ale dlaczego teraz? Po co w ogóle Bóg postawił jej na drodze Marco, skoro wiedział, że będą musieli się rozstać? Francesca cieszyła się szczęściem rodzeństwa, ale nie chciała go zostawić. Usiadła na ławce na przeciwko Tavelliego.
- Hej. - powiedziała smutno. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Co się stało? - zapytał troskliwie. Wzięła głęboki wdech.
- Rodzice dostali pracę we włoszech, restauracja splajtowała, a brat dostał stypendium sportowe. - wyrzuciła na jednym tchu. Brunet patrzył na swoją dziewczynę podejrzliwie. Zrozumiała, że musi wytłumaczyć jaśniej. - Jednym słowem, przeprowadzamy się do włoch. - szepnęła Resto łamiącym głosem. Marco zamrugał parę razy, by pozbyć się łez. Westchnął i spojrzał na włoszke. Delikatnie pogładził ją po włosach.
- Cii... Przecież będziemy utrzymywać kontakt. - rzekł przytulając ja do siebie. Sam nie był pewny swoich słów, ale chciał pocieszyć swoją ukochaną. Podniosła głowę i wpatrzyła się w jego ciemne oczy. Bez słów pojął, że się zgadza. - Kiedy jedzecie? - spytał cicho.
- Jutro. - odparła jeszcze ciszej. - Muszę się jeszcze spakować. - dodała wstając. Poszedł w jej ślady.
- Odprowadzę cię. - zaproponował. Przytaknęła i odeszli trzymając się za ręce.
***
- Fran. Mamy jeszcze pięć minut. - oznajmił ojciec dziewczyny wkładając walizkę do bagażnika. Zniecierpliwiona Resto spoglądała na zegarek.
- Musi przyjść. - szepnęła pod nosem. Jak na zawołanie stanął przed nią zdyszany Meksykanin.
- Będę tęsknił. - powiedział gdy stykali się czołami.
- Nie zapomnisz o mnie? - z jej oczu poleciały łzy. Otarł je natychmiast.
- Nigdy. Już nawet zbieram na wyjazd do włoch. - oznajmił uśmiechając się lekko. Odwzajemniła jego gest. Pocałowali sie, a potem dziewczyna wsiadła do srebrnego porche. Pomachała mu gdy odjeżdżali, a potem zniknęła z pola widzenia Marco.
***
Wieczorem para po raz kolejny weszła na lotnisko.
- Masz paszport? Wszystko spakowałeś? Masz mniej niż 10kg? - zasypywala go pytaniami. Na wszystkie odpowiadał twierdząco. Gdy już stał przy bramkach włoszka rzuciła mu się na szyję.
- Marco, ka już tak dłużej nie mogę. - szepnęła, gdy trwali w uścisku. Tavelli powiedział jej na ucho piękne słowa:
- Y así finalmente, juntos para siempre. - oderwali się od siebie na chwilę i spojrzeli sobie w oczy. Pocałował ją, tak jakby widzieli się po raz ostatni. Potem chłopak przeszedł przez bramkę i zniknął...
- Y así finalmente, juntos para siempre... - szepnęła do siebie nastolatka.
         

niedziela, 23 marca 2014

One part Naxi: W pogoni za marzeniami. Cz.2

- Aale jak to, nie będzie mogła tańczyć? - zająknął się Ponte.
- Jeszcze nic nie jest przesądzone. Wszystko zależy od operacji. - wyjaśnił lekarz. Brunet podniósł się z krzesła.
- Jak to od operacji?! Jeśli się nie uda, to będzie z panem źle. - krzyknął. Mężczyzna westchnął.
- To nie ja będę operował. To będzie nasz najlepszy chirurg. Dr. Gonzales. - oznajmił spokojnie.
- Lepiej niech tak będzie. - rzucił wychodząc. Powoli ruszył do sali przyjaciółki. Co ja jej powiem? Spytał się w myślach. Wszedł do pomieszczenia, gdzie leżała Naty.
- I co? - zapytała siadając. Złapał się za głowę.
- No... Będą cię operować... - zaczął niepewnie.
- Co ty mówisz?! - przeraziła się. Usiadł koło niej.
- Muszą ci zoperować nogę. Jeśli się uda to będziesz mogła tańczyć, a jeśli nie to... - zawahał się.
- Maxi, ja muszę tańczyć. Taniec to moje życie! Nic innego nie potrafię... - mówiła płaczliwym tonem. Przytulił ją do siebie.
- To wszystko moja wina. - wyszeptał w jej włosy.
- Skąd mogłeś wiedzieć? - szepnęła. - Jedź do domu. - poprosiła. Westchnął.
- Wrócę rano. - zapowiedział się i wyszedł. Dziewczyna zaczęła rozmyślać: Co by było gdyby? Jej rozmyślanie przerwał dźwięk sms-a.
Idź spać i się nie zadręczaj. Wszystko będzie dobrze. 
P.s. podążaj za sercem i uwierz w marzenia, a wszystko będzie dobrze.
 Kocham, M.
Zaśmiała się i szybko napisała odpowiedź:
Postaram się. Ty też śpij.
P.s. podążam i wierzę.
Buziaczki, N.
Położyła się i zamknęła oczy. Po chwili zasnęła.
         Rano gdy się obudziła, koło jej łóżka siedział Ponte.
- Dziś operacja... - oznajmił na wstępie.
- Będziesz tu? - spytała. Widział, że jest przerażona. Usiadł obok niej i przytulił.
- Poczekam, aż operacja się skończy. - powiedział i pocałował ją w czoło. Od zawsze mu się podobała, ale nigdy nie miał tyle odwagi by to powiedzieć.
- Maxi... - zawahała się.
- Hmmm? - zaciekawił się. Wzięła głęboki oddech.
- Kochasz mnie? - spytała nieśmiało. W tym momencie do sali weszła pielęgniarka.
- Musimy panią zabrać na salę operacyjną. - rzekła i podeszła do łóżka. Po chwili przyszła druga i wyprowadziły hiszpankę. Brunet szedł razem z nimi. Gdy już miała wejść na salę, szepnął:
- Kocham. - to było prawie niesłyszalne, ale ona potrafiła czytać z ruchu warg. Usiadł na krześle i czekał. Po dwóch godzinach z sali wyszedł lekarz. Ponte szybko poderwał się z siedzenia i podbiegł do mężczyzny.
- I co? - spytał niecierpliwie. Westchnął.
- Zabieg przebiegł bez żadnych zaskoczeń. Pani Navarro jest w stabilnym stanie. - zmarszczył brwi.
- A po ludzku? - skrzywił się chłopak. Lekarz uśmiechnął się.
- Po ludzku to... Będzie mogła tańczyć. - odparł. Maxi nie posiadał się ze szczęścia.
- Mogę do niej wejść? - zapytał. Starszy pan pokiwał głową, a brunet poprostu wpadł z hukiem do sali przyjaciółki. Uniosła tylko brwi, a on wiedział o co chodzi. Co ze mną będzie?
- Zatanczysz! Skończysz studia i będziesz tancerką! - pisnął jak dziewczyna, a ona zaczęła się śmiać. Podszedł do niej i założył kosmyk jej włosów za ucho.
- Ymm... Maxi, pamiętasz jak powiedziałeś, że mnie... - nie mogło jej przejść przez gardło.
- Natalia... Kocham cię. - szepnął. Myślał, że się wygłupi, a spotkało go miłe zaskoczenie. Pocałowała go. Oderwali się od siebie, a jego dręczyło jedno pytanie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - Usmiechnęła się.
- Podążałam za sercem i uwierzyłam w marzenia. - odparła lekko. Śmiali się.
- Posłuchałaś moich rad. - stwierdził z dumą. Położyła głowę na jego ramieniu.
- Mam jeszcze jedno marzenie. - wyznała dziewczyna.
- Jakie? - spytał brunet i spojrzał na hiszpankę.
- Żebyś mnie pocałował. - westchnął.
- Chyba da się zrobić... - przysunął się do niej no i... Sami wiecie :).
****
Siema! Więc to ja witam was :) takie coś dziwne wam prezentuje... Przynajmniej happy end'dzik co? Bo reszta to miernota... Narazie nie wiem o czym następny, bo nic nie mam. Znaczy się, mam zaczęte marcesce, ale Nwm czy to opublikuje. Papatki!

piątek, 21 marca 2014

One part Leonetta: Gwiazdy.

- Ale tato! - wrzasnęłam. Nie mogłam uwierzyć w to co mówi.
- Żadnych "ale", do osiemnastych urodzin, nie wyjdziesz z domu. - oznajmił jak gdyby nigdy nic.
 - A studio? A Francesca, Camila? A LEON? - czy on nie wie co jest dla mnie ważne?!
- Zwykła szkoła, normalne psiapsiółki, i jakiś pierwszy lepszy chłopak. - jak on śmie? Ja go kocham.
- To jest mój drugi dom i najlepsze przyjaciółki. A LEON? On jest najlepszym co mnie w życiu spotkało. - mówiłam przez łzy. Co ja teraz zrobię?
- Powiedziałem: nie! - krzyknął.
- Nienawidzę cię! Jak możesz?! - pobiegłam do swojego pokoju. Drżącymi rękami wybrałam numer do Leona.
L: Halo?
V: Czesc Leon.
L: Coś się stało? Płakałas?
V: Nie, nie spotkajmy się w parku, dobrze?
L: Ok, za 15 minut. Pa!
Rozłączył się. Szybko zgarnęłam torebkę i nacisnęłam na klamke- zamknięte, mogłam się spodziewać. Wyszłam na balkon, a potem zeszlam po drzewie. Tak mnie nauczył Leon. Po chwili doszlam do parku. Usiadłam na białej ławce z napisem Leonetta.
- Już jestem. - powiedział mój chłopak siadając koło mnie. Spojrzał mi prosto w oczy, a ja wybuchłam płaczem. - Ciiii. Co się stało? - spytał cicho. Pociągnęłam nosem i spojrzałam na niego.
- Tata chce mnie zamknąć w domu do 18-tych urodzin. - szepnęłam. - Ja nie żartuje, Leon.
- A co będzie z nami? - spytał łamiącym głosem. Sama chciałabym to wiedzieć.
- Kocham cię, ale musimy się rozstać. - nadal płakałam.
- Zaczekam, rozumiesz? To tylko 7 miesięcy. - to było kochane, ale nie mogłam się zgodzić.
- Nie możesz tego robić dla mnie.
- Mogę i chcę. Nie zapomnę i za 7 miesięcy się tu spotkamy. - powiedział stanowczo. Pocałowałam go. Będę tęsknic za nim, ale dam radę. Pomyśle o nim i będzie mi łatwiej.
- Będę tęsknic. - szepnęłam.
- Ja też, do zobaczenia. - pocałował mnie w czoło i poszedł, jakbyśmy się mieli spotkać za chwilę. Ale to będzie dopiero za 7 miesięcy, czyli 214 dni, czyli 5136 godzin. Powolnym krokiem szlam do domu. Podśpiewywałam pod nosem:

Te esperare por que al vivir tu me enseñaste
Te seguire por que mi mundo quiero darte
Hasta que vuelvas te esperare
Y hare lo que sea por volverte a ver

Doszłam do domu i zastałam tam piekło. Tata kłócił się o coś z Angie.
- ... Jak mogłeś German?! Ona jest prawie dorosła! - darła się moja ciocia.
- No właśnie, prawie, a prawie robi różnice! - mój ojciec jest śmieszny. Prychnęłam i wtedy mnie zauważyli. - Violetta, gdzie ty byłaś?! - uniósł się, a ja zaśmiałam się. Uniósł brwi.
- W parku, z MOIM CHŁOPAKIEM! - Podkreśliłam.
- Z tym gówniarzem?! - mój ojciec jest okropny. Zacisnęłam pięści.
- On ma na imię Leon. To dobry chłopak! - uprzedziła mnie ciocia.
- Violetta do pokoju. W tej chwili! - krzyknął.
- Ale!... - chciałam jeszcze pogadać z Fran i Cami.
- Do pokoju! - wrzasnął. Z płaczem pobiegłam na górę. Zaczęłam pisać w pamiętniku, to miał być list do Leona to mi pomoże.

Kochany Leonie!
Widzieliśmy się chwilę temu, a ja już tęsknię. Jak ja wytrzymam 214 dni bez ciebie. Kocham cie!
Vilu.

Zamknęłam zeszyt i rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam płakać, mój tata to potwór.
        Rano obudziłam się już o 8.00. Za oknem padało. To dobrze, przynajmniej nikt nie zobaczy, że płaczę.
Usiadłam na parapecie i oparłam głowę o szybę.
- Jeszcze 213 dni, kochanie. - powiedziałam. Patrzyłam w niebo i myślałam " co robią moi znajomi? ". - Tęsknię, bardzo. - szepnęłam. Do pokoju wszedł ojciec.
- Córeczko... - zaczął słodziutkim głosikiem. Skrzywiłam się.
- Czego chcesz? - warknęłam. Nie miałam ochoty z nim gadać.
- Chciałbym, cię przeprosić. - wyznał, ale ja wyczułam pismo nosem.
- To znaczy, że mogę chodzić do studio, spotykać się że znajomymi i mieć chłopaka? - spytałam.
- No... Nie. - odparł. Prychnelam.
- No to przeprosiny nie przyjęte. - wzruszyłam ramionami.
- Violetta... - westchnął. " No co Violetta?!" pomyślałam. Gdy był przy drzwiach, odwróciłam się do niego.
- Jeszcze jedno, po 18 urodzinach, wyprowadzam się. - rzuciłam sucho. Nacisnął na klamke i wyszedł. Nadal mogłam patrzeć za okno.
- 213 dni, jak wieczność. - szepnęłam.
          Ten dzień dłużył się niemiłosiernie. Padłam na łóżko zmęczona. Tylko czym? Może brakiem Leona?
Rano obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Olgita? Która godzina? - spytałam ziewając. Usmiechnęła się szeroko.
- Po 8.00. Mam coś dla ciebie, ale nie mów tacie. Jest w delegacji. - szepnęła i podała mi fioletową kopertę. Rozpoznałam pismo Leona:
Violetta <3
Zakryłam usta dłonią by stłumić okrzyk radości. Delikatnie otworzyłam kopertę i wyjęłam zapisaną kartkę. Odgięłam ją i zaczęłam czytać:
Droga Violetto!
Jeśli to czytasz to znaczy, że mi się poszczęściło i twój tata wyszedł. Tęsknię za tobą, bardzo, nawet sobie nie wyobrazasz jak. Musimy przetrwać jakoś te miesiące, ale damy radę. Wierzę w nas, że kiedyś będziemy razem. Zresztą to tylko 7 miesięcy i NA PEWNO będziemy razem.
Kocham cię, Leon.

Nie posiadałam się że szczęścia, kiedy to przeczytałam. On o mnie pamięta i nie zapomni. Dopiero teraz zaczęłam w to wierzyć. 212 dni to dużo, ale mam dla kogo czekać.Za nim się spostrzegłam, było już ciemno. Usiadłam na parapecie i oglądałam gwiazdy. Miałam wrażenie, że właśnie to miałam z Leonem wspólnego: widzimy te same gwiazdy. To niebo było jak moje życie. Gwiazdy - jak wszystkie chwile z Leonem, to one wszystko rozjaśniły.
****
Hejo! Czy ktoś tu jest?! Bo mi się nie wydaje... Zaczęłam Naxi drugą część więc już niedługo :) I jeszcze jedno, wiem nudneeee.



środa, 19 marca 2014

One part Naxi: W pogoni za marzeniami. Cz. 1

- Cza-Cza raz, dwa, trzy! - liczyła nauczycielka. Poruszali się w rytm muzyki. Kobieta wyłączyła podkład. - Super, bardzo dobrze! - powiedziała do pary dziesięciolatków.
- Do widzenia panno Mayer! - krzyknęli równocześnie i opuścili salę. Natalia poszła do swojej szatni, a Maxi do swojej. Spotkali się przed budynkiem szkoły tańca.
- Moja mama przyjechała. - rzekł chłopczyk pokazując na samochód. Oboje usiedli na tylnych siedzeniach auta.
- I jak było? - zapytała z Usmiechem pani Ponte. Streścili jej lekcje ze szczegółami. Przy domu rodziny Ponte wysiedli.
- Idźcie do pokoju Maxiego, zawołam was na kolację. - oznajmiła mama chłopca. Przytakneli i poszli schodami na górę. Weszli do jasnoniebieskiego pomieszczenia i usiedli na łóżku.
- Denerwujesz się? - spytała Navarro. Jutro jechali na turniej taneczny. Mieli zatańczyć czaczę i walca wiedeńskiego.
- Nie... A ty? - spytał niepewnie brunet.
- Hmmm... Nie. - odparła równie niepewnie. Spojrzała na biurko i podeszła do niego.
- Gramy? - zapytała unosząc pudełko z grą planszową.
- Jasne. - rzekł wesoło. Po kilkunastu minutach przerwał im krzyk:
- Dzieci, kolacja! - zawołała kobieta. W czwórkę zasiedli do jedzenia.
- No, to teraz myć się i spać. - zarządziła mama dziesięciolatka. - Jutro ważny dzień. - dodała i odeszła od stołu.
- Ty pierwsza. - rozkazał Ponte. Dziewczynka podeszła do torby i wyjęła z niej piżame i kosmetyczke.
- Daj mi piętnaście minut. - powiedziała wchodząc do łazienki. Po ustalonym czasie wyszła z pomieszczenia ubrana w szarą piżamę. Maxi poderwał się z sofy i poszedł się wykąpać. Po dziesięciu minutach siedzieli już każdy na swoim posłaniu. Ponte mieli oczywiście w swoim salonie 2 rozkładane sofy.
- Jutro rodzice przyjadą o 10.00. - oznajmiła Nata. Brunet pokiwał głową i wpełznął pod kołdrę.
- Dobranoc Naty. - szepnął.
- Dobranoc Maxi. - odparła zgaszając światło.
***
- Tylko się nie pomyl. - zagroził jej zabawnie piętnastolatek. Zaśmiała się.
- To ty szybciej pomylisz lewą nogę z prawą. - uderzyła go delikatnie w ramię.
- Naty, musisz się ubrać. - krzyknęła rodzicielka dziewczyny. Brunetka wstała z krzesła i opuściła na chwilę przyjaciela. Po upływie pięciu minut wróciła ubrana w białą sukienkę trochę za kolano, ale nadal miała na sobie mietowe trampki.
- Jeszcze tylko te buty. - jęknęła rozwiązując szczurówki. Zaśmiał się. Założyła na nogi czarne szpilki i wstała. Okręciła się wokół własnej osi.
- Jak wyglądam? - z jej koka wypadł jeden kosmyk włosów. Podszedł do niej i założył jej włosy za ucho.
- Wyglądasz... Poprostu Łał. - wydusił Ponte. Usmiechnęła się lekko.
- Uznam to za komplement. - wybuchli śmiechem.
- Wszystkie pary tańczące sambę w kategorii 14-16 lat proszone na parkiet. - popłynął głos z głośników.
- Idziemy? - spytał brunet wyciągając w jej stronę rękę.
- Wygrajmy to. - odparła dziewczyna chwytając jego dłoń.
***
Naty leniwie otworzyła oczy i spojrzała na zegar.
- Jezu, spóźnię się! - wrzasnęła wybiegając do łazienki. Uczesała włosy i ubrała się w przygotowane wcześniej ciuchy. Myjąc zęby przygotowała kanapkę. Klakson wywołał ją z łazienki. W jedną rękę złapała kanapkę, a w drugą torbę.
- Idę! - krzyknęła i wybiegła przed dom. Wsiadła do samochodu. - Sory, zaspałam. - wydyszała.
- Ok jedźmy. - odparł Maxi. Studiowali razem sztukę. Czyli przedmioty: taniec, emisja głosu, historia muzyki i gra na instrumencie.
- Wracasz dziś ze mną? - spytał. Wyjęła z torby plan lekcji.
- Nie, mam akompaniament. - westchnęła. Musiała na niego chodzić, bo grała na flecie poprzecznym. Zaparkowali pod uczelnią i weszli przez szklane drzwi. Byli na kierunku tańca towarzyskiego, a reszta to zajęcia dodatkowe.
***
- To jak uczcimy piątki z egzaminów? - zapytał. Skończył się rok, teraz będą na drugim.
- Jedźmy nad jezioro, mamy tam domek. - pisnęła.
- Ok. To co, wyjazd wieczorem? - uniósł brwi. Jego przyjaciółka przytuliła go na pożegnanie.
- Do zobaczenia o siódmej. - wysiadła z auta.
             Punkt dziewiętnasta Navarro usłyszała pukanie do drzwi. Wzięła walizkę do ręki i przekręciła zamek.
- Hej, daj ja ją wezmę. - zaproponował chłopak wyciągając ręce po walizkę. Podała mu ją i wyszła z mieszkania. Jechali cały czas się śmiejąc i śpiewając.
- Voy viajando en el universo! - śpiewali, a właściwie fałszowali. Pamiętajcie, nigdy nie śmiejcie się i nie śpiewajcie jednocześnie.
- To tu? - spytał pokazując na mały, drewniany domek.
- Dokładnie. - odparła pogodnie. Wysiedli i skierowali się do wejścia. Natalia wyciągnęła klucze i otworzyła drzwi.
- Robimy ognisko? - zapytał pokazując na miejsce wyznaczone do tej czynności.
- Chodźmy. - pociągnęła go za rekę na dwór.
            Po paru minutach siedzieli przy ogniu.
- Zagrajmy w wyzwania. - powiedział podekscytowany chłopak.
- Maxi, jesteśmy dorośli. - odrzekła poważnie. Potem wybuchła śmiechem. - To kto zaczyna? - zadała pytanie brunetka.
- Panie przodem. - powiedział jakby to było coś oczywistego.
- Że ja tobie? No to... Powiedz wiersz, ale swój własny wymyślony. Na poczekaniu. - Ponte zrobił dziwną minę.
- No juz. Start! - wrzasnęła. Zaczął wygłaszać swoją poezję. Co chwilę Navarro zwijała się ze śmiechu.
- No to teraz ja... - zamyślił się.
- Wskocz do jeziora w ubraniu. - oznajmił brunet. Dziewczyna uniosła brwi.
- A mogę chociaż zdjąć buty? - zapytała. Pokiwał głową na tak. Zdjęła baleriny i wzięła rozpęd. Skoczyła na bombę do wody. Wracając kulała.
- Maxi, coś mi się wbiło w stopę. - jęknęła i opadła na piasek. Chłopak szybko do niej podszedł i sprawdził to było szkło.
           W szpitalu zrobili jej prześwietlenie. Lekarz zawołał Maxiego na rozmowę.
- Czy pani Navarro uprawia jakiś sport? - spytał mężczyzna.
- Nie, ale jest tancerką. - powiedział Maxi. Doktor zmarszczył brwi.
- Nie wiadomo, czy będzie mogła jeszcze tańczyć.

wtorek, 18 marca 2014

One part Leonetta: Naszą największą słabością jest poddawanie się. Cz.2

Trzy pary obcasów odbijały się na zmianę od chodnika. Trzy przyjaciółki zmierzały na komisariat policji w celu dowiedzenia się więcej na temat zaginięcia Verdasa. Wszystkie, a najbardziej Vilu miały nadzieję, że odnajdą go całego i zdrowego. Przed niebieskim budynkiem dziewczyny zatrzymały się na chwilę.
- Gotowa? - spytała Torres. Szatynka pokiwała głową.
- Oczywiście. - odparła i nacisnęła na klamkę. Weszły do środka i podeszły do lady, za którą siedział mężczyzna w podeszłym wieku. Castillo opowiedziała mu o swoim chłopaku.
- Jak się nazywa? - spytał unosząc brew.
- Verdas, Leon Verdas. - odrzekła. Funkcjonariusz powoli szukał czegoś w komputerze.
- Jest na liście zaginionych. - oznajmił odrywając wzrok od monitora.
- No co pan powie? - skrzywiła się. - Gdyby nie był, to by mnie tutaj nie było. - powiedziała lekko podirytowana.
- Ma pani jego zdjęcie? - westchnęła i wyjęła z torebki fotografie swojego chłopaka. - Wyślemy do wszystkich jednostek. Będą go szukać, proszę zostawić numer telefonu. Wrazie postępów, będziemy panią informować. - poprosił. Zapisała dziewięć cyfr na kartce i podała ją policjantowi.
- Dziękuję. - Usmiechnęła się lekko. - Do widzenia! - krzyknęły wszystkie trzy. Teraz pozostało tylko czekać.
           Od trzech dni siedziały i czekały na telefon. Dzwonił parę razy, ale to nie był ani Leon, ani policja. Gdy znów zadzwonił dziewczyny nie okazywały euforii.
- Halo?... W jakim?!... Już jadę! - odłożyła słuchawkę, a jej przyjaciółki podskoczyły na równe nogi.
- I co? - pisnęła Resto.
- Leon jest w szpitalu, w centrum. Muszę jechać. - mówiła zbierając swoje rzeczy.
- Zawieziemy cię. - zaproponowała rodowłosa. Opuściły razem dom i wsiadły do samochodu włoszki.
          Po nieskończenie długiej, jak im się wydawało jeździe, Castillo wpadła z hukiem do szpitala. Podeszła do recepcjonistki.
- Gdzie leży leon Verdas? - zapytała twardo.
- Sala 209. - odrzekła po chwili kobieta. Szatynka pobiegła schodami na piętro i na koniec korytarza. Szybko nadusiła na klamkę i popchnęła drzwi. Leon spał. Nie chciała mu przeszkadzać, więc po cichu usiadła na krzesełku obok łóżka. Verdas powoli zaczął otwierać oczy. Violetta podeszła bliżej i wzięła go za rękę.
- Vilu? - spytał zaspany.
- To ja. Odpoczywaj. - szepnęła. Chłopak zamknął oczy i przewrócił się na bok. Castillo siedziała tak, że mogła patrzeć na jego twarz.
- Kocham cię. - szepnął nie otwierając oczu.
- Ja ciebie też. - odpowiedziała.
- Skąd wiedzieli, gdzie jestem? - zapytał. Dziewczyna opowiedziała mu całą historię. Uśmiechnął się.
- Dziękuję. - rzekł i otworzył jedno oko. - Byłaś bardzo dzielna. - przyznał.
- To dziewczyny powiedziały, że nie mogę się poddać. - odparła. Do sali wszedł lekarz.
- Mogę z panią porozmawiać? - spytał. Wyszła z nim na korytarz.
- O co chodzi? - zmarszczyła brwi. Westchnął.
- Pan Verdas niedługo umrze. Stracił w operacji, dużo krwi. - powiedział. Szatynka zaczęła płakać. Wbiegła do pomieszczenia, gdzie leżał jej chłopak. Leon usiadł na łóżku.
- Już wiesz? - spytał łamiącym głosem.
- To po co to wszystko? Znalazłam cię, żeby się dowiedzieć, że umierasz? - otarł jej łzy.
- Nie poddałaś się i jestem z ciebie dumny. - szepnął. Z minuty na minutę słabł. Wiedziała, że to już blisko.
- Żegnaj, Leon. - wtuliła się w niego.
- Jeszcze się spotkamy. - powiedział szatyn. Potem na monitorze pojawiła się pozioma kreska - umarł.
           Ale była dumna, nie poddała się. To było teraz najważniejsze. Tym teraz żyła - powiedział, że jest dumny i to ją motywowało.
**************
Hej. Witam was... Yyy wiem źle wyszło. A, i tak wgl to ktoś tu jest? Ostatnio 0 komentarzy! No nic, będę cierpliwie czekać...

poniedziałek, 17 marca 2014

One part Femiła: Nowy początek. Cz.2

- Skąd on?... - szepnęła sama do siebie gdy odszedł. Wyjęła telefon z torebki i wybrała numer do brata.
- Halo? Gavin... Możesz po mnie przyjechać?... Tak, przy studio... No pa. - przetarła ostatnie łzy i wstała z ławki. Wolnym krokiem podeszła do drogi i wypatrywała samochodu. Po chwili podjechało czarne BMW. Dziewczyna otworzyła drzwi i wsiadła.
           Po jeździe od razu udała się do swojego pokoju. Chciała być sama, poprostu. Drogę zagrodziła jej, jak zwykle uśmiechnięta mama.
- Córeczko, w sobotę z tatą wyjeżdżamy w delegację, a Gavin idzie do kumpla na noc. Poradzisz sobie? - spytała. Ludmiła usmiechnęła się promiennie.
- Jasne mamo. Nie martwcie się. - powiedziała i odeszła. Wbiegła po schodach i z impetem otworzyła drzwi do beżowego pokoju. Z szuflady wyjęła laptopa. Otworzyła pocztę i napisała e-mail do wszystkich że studio:
W sobotę wieczór impreza u mnie! Wpadnij, na pewno nie pożałujesz. 
Zapraszam, Lu 
Wysłała wiadomość do wszystkich, nawet do tych "z niższych warstw społecznych", jak twierdziła. Zrobiła to tylko dla jednego. Mianowicie, niedługo miało się odbyć przedstawienie i to uczniowie wybierali głównego bohatera. Ferro miała nadzieję, że przyjęciem zaskarbi sobie sympatię wszystkich i wybiorą ją. Zadowolona wzięła Mp4 i słuchała destinada a brillar w swoim wykonaniu.
           Następnego dnia obudziła się w świetnym humorze. Wykonała poranne czynności i zeszła na śniadanie. Po skonsumowaniu tosta wyszła z domu rzucając głośne: "Narazie, miłego dnia!".
Pod studiem usłyszała głos jednego ucznia:
- Jutro impreza u Ludmi. Idziecie? - mówił szybko z zachwytem w głosie.
- Oj, tak... Jutro się będzie działo. - powiedziała do siebie kierując się do wejścia. Przy swojej szafce zobaczyła Federa.
- Hej, Ferro. - rzucił zalotnie. Spojrzała na niego dziwnie. - No co? - wzruszył ramionami.
- Próbujesz mnie podrywać. - palnęła przez śmiech. Zrobił wielkie oczy.
- Co?! Wcale nie! - rzekł oburzony. Usmiechnęła się pod nosem i odeszła w stronę auli. Szybko poszedł za nią.
- Dostałem maila. Czy ty na prawdę zapraszasz mnie ma swoją imprezę? - spytał z niedowierzaniem. Zwolniła tempa, by mógł iść koło niej, a nie za nią.
- Tak, zaprosiłam wszystkich. - odparła lekko.
- To wiedz, że przyjdę. - puścił jej oczko i poszedł w swoją stronę.
            W dzień imprezy Ludmiła była na nogach od 7.00. Robiła zakupy, sprzątała. Gdy nadeszła 16.00 poszła się przygotować. Wzięła prysznic i umyła włosy. Później stanęła przed lustrem i suszyła blond loki suszarką. Ubrała się w wcześniej przygotowane ciuchy: szary top z nadrukiem i różową spódnice. Szybko zbiegła na dół w celu odnalezienia butów. Wyjęła czarne koturny i wsunęła na nogi. Spojrzała na zegar - wybił godzinę 19.00. Do domu blondynki zaczęli się schodzić goście.
- Łał super chata! - powiedział ktoś.
- Szkoda tylko, że zajmuje ją taka wiedźma. - dodała jedna dziewczyna i wszyscy wpadli w śmiech. Zapłakana Ferro wbiegła po schodach i niczym wicher wpadła do swojego pokoju. Miała ochotę rzucić się na łóżko i płakać, ale zastała ją niemiła niespodzianka - Federico oglądał zdjęcia wiszące na ścianie. Stał do niej tyłem, więc postanowiła wykorzystać sytuację.
- Co ty tu robisz? - zapytała szybko ocierając ślady tuszu na policzkach. Przerażony Pasqarelli odwrócił się w jej stronę.
- Płakałaś? - zmarszczył brwi. Spojrzała na niego krzywo.
- Ludmiła Ferro nie płacze. - oznajmiła i podeszła do niego. Trzymał w ręce zdjęcie blondynki z drugiej klasy. Wielkie okulary, które sprawiały wrażenie małej głowy, brak jednego zęba i pryszcz na brodzie, to była ona. Uroku dodawały tylko długie blond włosy i diadem na głowie.
- Pamiętam jak w drugiej klasie ciągle go zakładałaś. - przyznał. - Strasznie ci wtedy zazdrościłem. - dodał. Usiadła na łóżku.
- Czego? Że wszyscy się że mnie śmiali? - zakpiła.
- Nie. Bo miałaś tyle odwagi, by być sobą. - powiedział siadając koło Ludmiły. Nic nie odpowiedziała tylko spuściła głowę. - Dlaczego taka jesteś? - spytał przerywając ciszę. Podniosła wzrok.
- Dlaczego jestem arogancka, zbyt pewna siebie i nielicząca się z innymi? - uniosła brwi. Niepewnie przytaknął.
- Bo wtedy... Wszyscy się ze mnie śmiali, a ja cierpiałam. Teraz chciałam, żeby to oni cierpieli. - wyjaśniła patrząc na swoje różowe paznokcie. Podniósł jej podbródek i zmusił by spojrzała mu w oczy.
- Śmiali się, bo oni nigdy nie byli Ludmiłą Ferro i nigdy nie zadbali tej sławy supernowej. - rzekł że sztuczną powagą. Oboje wybuchli śmiechem.
- Po co to zrobiłeś? - zapytała gdy się opanowali. - No wiesz pocieszyłeś mnie...
- Bo się w tobie zakochałem. Wiedziałem, że tak naprawdę jesteś dobrą Ludmiłą. - przyznał.
- Myślisz, że mogę napisać nowe zakończenie? - przysunęła się bliżej niego.
- Ty możesz nawet nowy początek. - odparł. Byli milimetr od siebie. Brunet bez zastanowienia pocałował ją. I tak oto napisali nowy początek, początek swojej drogi.

sobota, 15 marca 2014

One part Femiła: Nowy początek. Cz. 1

- Jestem spragniona! - pstryknęła w palce i odeszła. Brunetka pognała do automatu, by spełnić jej zachciankę. Robiła to od liceum, od kiedy rzekomo "się przyjaźniły".
- Mam! - wrzasnęła wchodząc do sali muzycznej. Blondynka była zapatrzona w partuturę.
- Ludmiła, przyniosłam! - krzyknęła głośniej. Podniosła wzrok na poplecznice.
- Włącz podkład. - rozkazała. Hiszpanka podeszła do magnetofonu i wcisnęła play.
Quién le pone límite al deseo 
cuando se quiere triunfar?
No importa nada
Lo que quiero es cantar y bailar

La diferencia esta aquí 
dentro en mi circuito mental
Soy una estrella destinada a brillar
- Łał... - powiedział unosząc brwi.
- Uuu... A co ty tu robisz Pasqarelli? - założyła ręce na pierś.
- A tak sobie na ciebie patrzę, Ferro. - spróbował ją naśladować.
- Oj, Fede... Nie można być za blisko supernowej, bo oślepi cię jej blask. - wyjaśniła. Zaśmiał się.
- To idę, bo mnie pozbawisz wzroku. - odrzekł z ironią. - Ciao! - Pomachał i odszedł. Blondynka odwróciła się w stronę Navarro. Była zapatrzona w bruneta za szybą.
- Ekhm. - odchrząknęła, by zwrócić jej uwagę. - Nie podoba mi się, że interesujesz się takimi chłopcami. - oznajmiła. Naty uniosła brwi.
- Dlaczego? Maxi jest ok. - wzruszyła ramionami. Ferro prychnęła.
- Maxi?! On jest z tej warstwy, - pokazała na przestrzeń blisko podłogi. - a my z tej. - pomachala ręką nad swoją głową.
- Trudno! Nie mieszaj się, to moje sprawy! - zacisnęła pięści i wyszła. Westchnęła i pokiwała głową z dezaprobatą. Nagle wpadła na świetny pomysł. Wzięła do ręki kartkę i długopis.
Kochany Maxi!
Nie możemy być razem. Jesteśmy zupełnie inni. Ty jesteś nic nie znaczący, a ja uczę się być gwiazdą u Ludmiły. Nie odzywaj się do mnie, zapomnijmy. 
Natalia 
Była zadowolona ze swojej pracy. Wstała i skierowała się do szafki Ponte. Przez szparę wrzuciła kopertę i zadowolona odeszła. Nie wiedziała, że zza filaru obserwuje ją Nata. Hiszpanka podeszła do szafki i złapała za wystający róg. Delikatnie pociągnęła za niego i koperta była w jej ręce. Poszła do łazienki i wyjęła blado różową kartkę. Zaczęła czytać, a potem zginęła ją w kulkę.
- Ludmiła! - wrzasnęła Navarro. Blondynka nie zareagowała. - Ludmiła stój! - złapała ją za ramię. Ferro przybrała zdziwiony wyraz twarzy. - Wyjaśnij mi to! - krzyknęła unosząc kulkę papieru.
- O co ci chodzi? - spytała zakrywając usta dłońmi.
- Nienawidzę cię! Rozumiesz?! Jesteś podstępną żmiją! - krzyknęła jej prosto w twarz. Oszołomiona blondynka usiadła na ławce.
- To nie jest tak. Ona nic nie wie. - szepnęła do siebie płaczliwym tonem.
- Ludmiła? - usłyszała znajomy głos. Szybko otarła łzy i podniosła wzrok.
- Co? Federico? Ty i tak nie zrozumiesz. Idź sobie. - zaczęła się od razu tłumaczyć. Usiadł koło niej.
- Wiesz... Łatwiej jest się zwierzyć obcej osobie niż przyjacielowi. - wyznał.
- Gdybym mogła zacząć od nowa... - mówiła patrząc w jeden punkt.
- Nikt nie może cofnąć się w czasie i napisać nowego początku, ale każdy może zacząć od dzisiaj i napisać nowe zakończenie.
***
Cześć! Jeszcze nie wiem jaką "mroczną" tajemnicę skrywa ludmiła, ale się dowiem. No to... O jakiej parze chcecie następny?

piątek, 14 marca 2014

Ona part Leonetta: Naszą największą słabością jest poddawanie się. Cz.1

Wczoraj? Dziś? Jutro? Co za różnica, zawsze boli tak samo. Myśl o nim powoduje głęboką dziurę w sercu. Nie ma, zniknął. Tysiące razy słyszała "to boli, gdy odchodzi to boli", ale myślała, że może to sobie wyobrazić. Myliła się, tego nie można sobie wyobrazić.
- Viola, nie płacz. - pogładziła ją po ramieniu.
- To boli, Cami. Chcę o nim zapomnieć. - wychlipiała. Pokręciła przecząco głową.
- Nigdy nie zapominaj najpiekniejszych dni twojego życia. Wracaj do nich, ilekroć wszystko zaczyna się walić. - odeszła. Zamknęła oczy i spróbowała odgrodzić się od świata.

- Ta jest ładna. - wskazał na chmurę w kształcie serduszek. 
- Tak... Co my tak w ogóle robimy Leon? - parsknęli śmiechem. Jeszcze mocniej przytuliła się do niego. 
- Kocham cię. - szepnął jej na ucho. 
- Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo. - powiedziała szczerze. 
- Violu... - zaczął.
- Hmmm? - zamknęła oczy, by uniknąć rażącego słońca. 
- Byłaś kiedyś na Galapagos? - zapytał.
- Nie. - odparła niczego nie świadoma.
- To będziesz miała okazję. - oznajmił. Podniosła na niego wzrok. 
- To znaczy, że... - nie dał jej dokończyć. 
- Aha. - powiedział. Emocje nie spadały nadal.
- I jeszcze... - znów nie dokończyła.
- No pewnie. - rzuciła mu się na szyję. 
- Jesteś najlepszy! - pisnęła uradowana. Zaśmiał się. 
- No wiesz, nie da się ukryć. - westchnął.

Usmiechnęła się do siebie. Co było potem... Potem to było " The vacancy that set in my heart
Is a space that now you hold"...

- Daleko jeszcze? - marudziła Castillo. 
- Już nie. Chodź. - pociągnął ją za rękę, by szła szybciej. Wędrowali brzegiem plaży, na wyspie. Właśnie mieli randkę i szli do wyznaczonego przez Verdasa miejsca. 
- To tu. - oznajmił. Stali przed niewielką altanką. Uroku dodawały płatki róż i świece.
- łał... - patrzyła bez ruchu w jeden punkt. Pomachał jej przed oczami śmiejąc się. Potrząsnęła głową. 
- Chodźmy. - wziął ją za rękę. 
- Nie musiałeś się tak 
starać... - powiedziała. Uniósł brwi.
- Przygotowałem nam randkę, a ty jeszcze marudzisz? - spytał żartobliwie. - Poniesiesz karę. - przybrał poważny wyraz twarzy, a potem zaczął ją łaskotać. 
- Ha, ha, ha! Leon... Przestań! - mówiła pomiędzy napadami śmiechu.
- A tak na serio, - zaczął uwalniając ją od kary. - napisałem dla ciebie piosenkę. - wyjął gitarę, ale elektryczną. 

Aren't you somethin' to admire
Cause your shine is somethin' like a mirror
And I can't help but notice
You reflect in this heart of mine
If you ever feel alone and
The glare makes me hard to find
Just know that I'm always
Parallel on the other side

Cause with your hand in my hand and a pocket full of soul
I can tell you there's no place we couldn't go
Just put your hand on the glass
I'll be tryin' to pull you through
You just gotta be strong

Cause I don't wanna lose you now
I'm lookin' right at the other half of me
The vacancy that set in my heart
Is a space that now you hold
Show me how to fight for now
And I'll tell you, baby, it was easy
Comin' back into you once I figured it out
You were right here all along

- Jest piękna. - szepnęła. 
- Podoba ci się? - spytał. 
- Oczywiście. - byli tak blisko, że stykali się nosami. 
- To chyba należy mi się nagroda? - zasugerował. Zaśmiała się.
- No jasne. - pocałowała go. Takiej nagrody właśnie oczekiwał.

Przetarła rękawem koszulki łzy.
- It's like you're my mirror
My mirror staring back at me - zaczęła cicho nucić. Miała tyle planów. A teraz? Nie chciała pamiętać, ale to było silniejsze...

- ... Prosimy o zapięcie pasów, za chwilę lądujemy. - usłyszeli głos stewardesy. Zrobili, to o co poprosiła i czekali. Wtedy rozległ się głośny huk. Ostatnie co zapamiętali to ciemność.

Wybuchła płaczem. To wszystko ją przerosło.
- Przecież nie jest powiedziane, że umarł. - szepnęła Resto siadając koło niej.
- Że żyje też nie. - rzekła Vilu.
- Nie możesz się teraz poddać. - westchnęła brunetka.
- Dlaczego? - zapytała pociągając kolana pod brodę.
- Bo naszą największą słabością jest poddawanie się. A Violetta Castillo jest silna. - mówiła twardo.

Obudziła się w szpitalu. Bolała ją głowa. Do sali wszedł lekarz.
- O, obudziła się pani. - powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie jest Leon? - spytała łapiąc się za głowę. Doktor zmarszczył brwi.
- Jaki Leon? - zapytał podejrzliwie. 
- Mój chłopak, Leon Verdas. - wyjaśniła.
- Dowiem się co z nim. - oznajmił i wyszedł.
            Po piętnastu minutach ponownie wkroczył do pomieszczenia.
- I co? - spytała ożywiona.
- Niestety, pan Verdas jest na liście zaginionych. - powiedział z grobową miną. 

Szatynka momentalnie wstała na równe nogi.
- Masz racje, nie mogę się poddać.


Hej! Tak wiem... Wieje tandeta, ale nie mam pojęcia jak się to skończy. To będzie zależało od mojego humorku :)
Pa pa!

czwartek, 13 marca 2014

One part Marcesca: Szansa. Cz. 2

Przez całą piosenkę poprostu się dobrze bawiłam. Po zakończeniu usłyszałam głośne wiwaty i okrzyki publiczności. 
- Lał, nie wiedziałam, że można zaśpiewać aż tak dobrze! - powiedziała Jessica ( od aut. jedna z jury ). Podziękowaliśmy. Jeszcze coś mówili, ale ja tylko patrzyłam na Tavelliego. Miał poczochrane włosy i błyszczące oczy. Wyglądał zniewalająco. Z zamyśleń wyrwał mnie głos prezentera:
- Wysyłajcie smsy pod numer 2309 o treści 31, by wesprzeć Marco i Fran! - pokazaliśmy na palcach 3 i 1, a potem zeszliśmy z wizji. 
            - I ostatnie miejsce w półfinałach dostaje... - trzymał w napięciu prowadzący. 
Trzymaliśmy się za ręce i mrużyliśmy oczy. - Super duet: Fran i Marco! - zaczęliśmy krzyczeć i ściskać się nawzajem. Potem zrobili z nami krótki wywiad i program się skończył. Pojechaliśmy do hotelu. Weszliśmy do apartamentu Marco na naradę.
- I co dalej? - spytał chłopak. Siedzieliśmy na przeciwko siebie na sofach. 
- Ymm... Szczerze? Nie mam pojęcia. - westchnęłam. Pomiędzy nami nastała niezręczna cisza. 
- Może dile que si, albo tienes el talento? - zaproponował. Naszła mnie świetna myśl. 
- Dile que si akustyczna. - powiedziałam pewnie.
- Brzmi super. Wezmę partuturę. - zaproponował. Przytaknelam, a on poszedł do 
pokoju obok. Do nocy rozpisywaliśmy to na duet.  
            I znów staliśmy za kulisami czekając. Ten utwór był o tyle prostszy, że nie trzebabyło układać choreografii. Jednak musieliśmy opanować grę na instrumentach. Ja na gitarze, Marco na fortepianie. Długo zastanawialiśmy się jak się ustawić i doszliśmy do wniosku, że ja usiądę na fortepianie. Na początku trochę się bałam, że się przewrócę, ale będę miała stołek po którym wejdę i zejdę. Znów nas zapowiedzieli i wkroczyliśmy na scenę. 

Si te preguntas porque
Esta vez no tienes respuesta
Y no entiendes que pasa

Si te enamoras pero
No encuentras bien la manera
De decirle que pasa

Una sensacion
El momento
Tan esperado

Dile que si
Es lo que importa
Es un temblor, miedo y euforia
Mira que nadie te diga que nose puede
Corre anda y buscalo

Dile que si
Es lo que importa
Es un temblor, miedo y euforia
Mira que nadie te diga que nose puede
Corre anda y buscalo

Dile que si...

Po piosence wypowiedziały się jury i koniec. Teraz tylko czekać na wyniki głosowania. A stawka jest wysoka - udział w finale. 
         Ledwie co wytrzymuje. Stoimy i stoimy.
- I w końcu... W finale zawalczy... Francesca i Marcoooo! - rzuciłam się mu na szyję. To była dla nas wielka szansa. Płyta, trasa koncertowa... Tavelli zaproponowal, żebyśmy pojechali do restauracji to uczcić. Oczywiście się zgodziłam. Jechaliśmy jego samochodem w milczeniu. Weszliśmy do eleganckiego budynku. Zajęliśmy dwuosobowy stolik przy oknie. 
- Byłaś świetna. - przyznał mój współpracownik. 
- Dzięki. Ty też wcale nie gorzej. - poczułam, że się rumienię. Ciągle nurtowała mnie jedna myśl. 
- Wiesz... Trzebaby pomyśleć o piosence. Masz pomysł? - uniósł brwi. 
- Ymm. Napisałam piosenkę. - wypaliłam. - Ale to jest solo! - szybko wyplątałam się z propozycji. Uśmiechnął się.
- Mogę ci przecież akompaniować. - wzruszył ramionami, a ja pokiwałam przecząco głową.
- To by było nie fair! - wyjaśniłam. Zaśmiał się.
- Lepiej mi powiedz jak się nazywa. - poprosił. Westchnęłam.
- Universo... - przyznałam cicho. Uśmiechnął się pod nosem. 
- Bardzo ładnie. - odparł. Znów się zarumieniłam. On źle na mnie działa...
                 No i gdzie jesteśmy? 
Za kulisami, znowu. Tylko teraz mam nogi jak z waty. Trzęsę się jak galareta.  
- Nie denerwuj się, na pewno będziesz świetna. - szepnął mi na ucho. Odwróciłam się w jego stronę.
- Będziemy. My będziemy świetni. - poprawiłam go i pogroziłam mu zabawnie palcem. 
- Dobrze, już dobrze. A tak w ogóle... - podszedł niebezpiecznie blisko mnie. - wyglądasz ślicznie. - powiedział uwodzicielskim tonem. Mówił prawdę, a rzadko tak jest, że sama uważam się za ładną. Mam na sobie białą sukienkę przed kolano w błękitne kwiaty z paskiem tego samego koloru w tali. Do tego balerinki, również w tym odcieniu. 
- Dzięki. - Usmiechnęłam się lekko. 
- Teraz my. - pociągnął mnie za rękę w stronę sceny. Stanęło jednak na Universo, Tavelli akompaniuje mi na fortepianie. Wciągnęłam powietrze nosem, a potem dumnie wyszliśmy na parkiet. 

Un altro sogno infranto che non dà speranza, ma
Io non mi arrendo, non mi arrendo
Anche se il mondo va così
Il mondo mio continua e non mi arrendo
Non avrà fine ora quel che c'è intorno a me
Perché io vivo come se tutto è possibile

Io viaggerò nell'universo
E rivivrò attraverso i sogni miei, i sogni miei
Perché io viaggerò nell'universo
Ritroverò quello che ho perso
Giuro che lo farò

Se la mia vita fosse un film,
Lo guarderei soltanto per capire, capire
Gli errori che si fanno
Se ci sei dentro non li puoi sentire, sentire
Tornerei indietro, ora un modo troverò
Cancellerò tutto quanto per ricominciare

To było coś niesamowitego. Trwalismy z Marco w długim uścisku. Byłby dłuższy, gdyby nie jury, kamery, publiczność.
Chyba się zakochuje... Przez te tygodnie Tavelli stał mi się bardzo bliski. Co będzie jeśli przegramy? Będziemy utrzymywać kontakt? Narazie muszę myśleć o show.
- To było super. - emocjonował sie. 
- Tak... Bardzo. - Usmiechnęłam sie, odwzajemnił mój gest. Co ja zrobię bez naszych prób, spotkań... Wyjście jest tylko jedno - musimy wygrać.  
             - I zwycięzcą zostaje... Uwaga, uwaga... FRAN I MARCO!!!!!!! - nie mogłam uwierzyć. Bałam się że to sen i zaraz się obudzę. Moje wątpliwości przewiał pocałunek. Tak, to Marco mnie pocałował. Nie wiem dlaczego, ale oddałam pocałunek...
***
- Mamo! Mamo! - szarpała za kołdrę. Leniwie podniosłam powieki i spojrzałam na Amber. - Mogę spać z wami? - moja córeczka zrobiła maślane oczka.
- Marco, posuń się. - szturchnęłam męża. - Chodź. - zwróciłam się do córki. Okryłam ją kołdrą i zamknęłam oczy by móc dalej śnić o tym jak zbliżyłam się do Marco. Ten talent show śnił mi się co noc, ale nie narzekałam. Przecież to nie koszmar. To była moja szansa, szansa na szczęście i miłość. 

środa, 12 marca 2014

One part Femiła: Poudawaj moją dziewczynę. Cz.3 ( właściwie zakończenie )

- Bo to byłaby największa głupota, jaką bym kiedykolwiek zrobił. - odparł poważnie. Wytarła nos w chusteczkę.
- Nie rozumiem. - usiadł koło niej.
 - Chciałem ci podziękować za to, że udawałaś moją dziewczynę. powiedział. - A teraz już nie chcesz? - uniosła brwi. Pokiwał przecząco głową.
 - Bo chce żeby nadal tak było. uśmiechnął się delikatnie. Odwzajemniła gest.
 - Ja też Fede. Ja też... - oznajmiła wtulając się w jego tors.
 ***
Ekhm... Więc to było tylko zakończenie ich rozmowy. Mogłam to dodać do 2 części, ale mi się nie chciało :) Następny o marcesce 2 część. Buziaczki

wtorek, 11 marca 2014

One part Marcesca: Szansa. Cz.1

Usłyszałam głośne oklaski publiczności. Nigdy w życiu się tak nie denerwowałam. Miałam numer 2136, przede mną występował jakiś brunet. Niepewnym krokiem weszłam na scenę.
- Witamy cię! - zaczął serdecznie przewodniczący komisji. - Jesteś... Francesca? - pokiwalam głową.
- Tak, pochodzę z Włoch. - pochwaliłam się.
- Uwielbiam Włochy! - zachwyciła się jedna z jury. Posłałam jej nieśmiały uśmiech.
- Więc co zaśpiewasz? - spytał prowadzący.
- Zaśpiewam Codigo Amistad z programu You-Mix. - oznajmiłam i usłyszałam podkład.

No se imaginan de qué cosas hablamos
Estando en nuestro sitio especial
CONVERSAR
De moda, chicos, música y vacaciones
Sueños que se vuelven,
canciones jugando
Secretos entre melodías y
Con mis amigas siempre imaginar
Un mundo mágico ideal
Hablamos de todo, siempre falta más

Planeta de las chicas, exclusividad
La clave son las risas, código amistad
Planeta de las chicas, exclusividad
La clave son las risas, código amistad

Po skończeniu jury szeptali coś między sobą.
- I jak było? - spytałam nieśmiało.
- Poczekaj chwilę. - poprosił przewodniczący. Obawiałam się, że nie przejdę dalej. Koło mnie stanął jakiś chłopak w towarzystwie prowadzącego.
- No więc, to jest Marco. - pokazał ręką na chłopaka koło mnie. - Albo będziecie że sobą, jako duet, albo odpadacie. To jak? - zapytała. Skłaniałam się do drugiej opcji.
- Myślę, że lepsze to drugie rozwiązanie. - wyznał Marco.
- Ja też. - odezwałam się szybko.
- W takim razie przechodzicie dalej. - powiedział jeden z komisji i wszyscy zaczęli klaskać. Zeszliśmy za kulisy.
- To chyba jesteśmy na siebie skazani... - powiedział brunet.
- Myślałeś już o piosence? - spytałam. Pokiwał powoli głową.
- Junto a ti? - zaproponował unosząc brwi. Zaśmiałam się.
- ... Mi mejor amiga eres tú oo oo! - zaczęłam nucić radośnie.
- Jesteś włoszką? - zmarszczył brwi.
- Skąd wiedziałeś? - zdziwiłam się. Usmiechnął się.
- Masz prześliczny akcent. - skomplementował mnie. Moje policzki się zaczerwieniły.
             Przez cały następny tydzień prawie nie wychodzilismy z sali prób. Już dziś miały się odbyć ćwierć finały. Strasznie się denerwowałam, konkurencja była niesamowita.
- A teraz super duo, włoszka i meksykanin. Francesca i Marco! - zapowiedział nas prowadzący. Weszliśmy na scenę.

Hoy contigo estoy mejor, si todo sale mal
Lo puedo encaminar y estar mejor
Me puedes escuchar y decir no, no, no

Hoy se lo que debo hacer y nunca más
Regresara el dolor, oh oh oh oh
Si no lo puedo ver, enséñame

Pienso que las cosas suceden
Y el porqué solo está en mi mente
Siento que sola no lo puedo ver hoy, hoy, hoy…
Ahora se, todo es diferente,
Veo que nada nos detiene
Yo lo sé, mi mejor amiga eres tú

Se que te puedo llamar, para estar junto a mi
Yo se que tu vendrás, y lo mejor...
Me sabes escuchar, para darme valor...

piątek, 7 marca 2014

One part Naxi: Dopóki oddycham nie tracę nadzei. Cz.2

- Co? - wybuchłam. Jak on mógł za mną iść?
- Przepraszam. - odparł skruszony. Nie mogłam się na niego gniewać.
- Nic się nie stało. - odparłam z lekkim uśmiechem.
- Zaśpiewasz mi coś? - spytał szeptem. Zesztywniałam.
- Nno dobbra. - odrzekłam. Wzięłam głęboki oddech. Zaczęłam śpiewać:

Pero si es por amor
Todo sera verdadero
Si es por amor
Doy todo lo que yo soy
Mi corazón
Es todo lo que yo tengo
Gane y perdi
Nunca me rendi
Porque soy asi
Uoh uoh

Po skończeniu usłyszałam oklaski jednej osoby. Był to oczywiście Maxi.
- Lał... - chyba zabraklo mu słów. - To było coś... - dokończył wreszcie.
- Dzięki. - wydusiłam zarumieniona.
- Muszę ci coś powiedzieć. - zaczął oddychając szybko. Byłam trochę zaniepokojona. - Bo ja... Ten, tego... Znalazłem ci lekarza. - przyznał w końcu. O matko: Maxi, jak ja go kocham! Znaczy się... Nie żeby coś, zresztą co się będę przejmować.
- Dziękuję, ale nie musiałeś tego robić. - powiedziałam spokojnie. W środku tłumiłam swoje uczucia. Zachwyt, wdzięczność, szczęście i strach. Strach przed tym, że się zakocham.
          Przez prawie cały następny dzień siedziałam z Maxim w poczekalni u lekarza.
Kiedy w końcu mnie wyczytali weszłam do sali. Ponte czekał na zewnątrz. Lekarz zrobił potrzebne badania i postawił diagnozę:
- Wykonany operację dzięki której będzie pani mogła widzieć. - Czy ja się przesłyszałam. Zobaczę świat! - O terminie poinformujemy telefonicznie. - oznajmił. Podziękowałam i wyszłam. Rzuciłam się na szyję Maxiemu.
- Dzieki, dzięki, dzięki! - krzyknęłam. Przytulił mnie do siebie.
***
- Natalia do sedna! - warknęła moja zdyszana przyjaciółka.
- Oj tam. Potem miałam operację, on mnie wspierał... - rozmarzyłam się. - później mogłam go zobaczyć! Rozumiesz, jaki jest przystojny?! No i nauczył mnie jeździć na rolkach. No wiesz, dlatego tu jesteśmy. - wyjaśniłam. Ludmiła usiadła na ławce.
- Ok, koniec na dziś. - mówiła ściągając rolki. Usiadłam koło niej. Tak dobrze było wszystko widzieć, a szczególnie jej niezdarność. - Czyli jesteście razem? - spytała.
- Noo... - przeciągnęłam.
- Noo... Co? - zacytowała mnie.
- Najlepiej będzie jak ci opowiem. Po operacji zabrał mnie na rolki i uczył jeździć.
***
- To był zły pomysł. - powiedziałam zrezygnowana.
- Wcale nie. Zobacz, najpierw prawa, potem lewa. - jeszcze raz spróbowałam i wyszło. Jeździliśmy jeszcze chwilę. - Myślę, że teraz możemy się pościgać. - przyznał dumnie.
- Start! - krzyknęłam i pognałam przed siebie. Zaśmiał się i ruszył za mną. Po drodze wpadliśmy na siebie i złapał mnie w swoje ramiona. Spojrzeliśmy sobie w oczy i pocałował mnie. Oderwalismy się od siebie i powiedział najpiekniejsze słowa jakie kiedykolwiek słyszałam:
- Naty, kocham cię.


Hejo miśki! Jak minął tydzień? Nwm nigdy co tu pisać... Więc na razie! :)

czwartek, 6 marca 2014

One part Femiła: Poudawaj moja dziewczynę. Cz.2


Przy śniadaniu nerwowo stukała obcasami o podłogę. Szybko podniosła się na dźwięk dzwonka do drzwi.
- Cześć! - powiedział Fede. Ferro uśmiechnęła się
- Hej, idziemy? - starała się udawać twardą. Chciała być nieugieta.
     W parku blondynka dostrzegła byłą Federa.
- Ona tam jest! - krzyknęła szeptem. Pasqarelli objął ją ramieniem i szli dalej. Koło Lary, Ludmi jeszcze mocniej wtuliła się w jego tors. Poczuła woń pięknych perfum, mogłaby wąchać je godzinami. Baroni była wściekła. Ich plan się udał. Ale to był dopiero początek.
            Na zajęciach u Pablo mieli przygotować piosenkę w duecie.
- No, więc pary to: - zaczął nauczyciel. - Leon i Vilu, Naty i Maxi i Ludmiła z Federico. Tematyka dowolna. Do zobaczenia! - nie mogła wytrzymać. Ona Lara Baroni, ma patrzeć jak jej "chłopak" z jakąś "wieśniarą" sobie śpiewają?! Jej "chłopak" i ta "wieśniara", za to bardzo byli zadowoleni. Szczególnie Ferro. Miała szansę zyskać w jego oczach.
- To może tematyka miłość? - spytała nieśmiało. - No wiesz, Lara będzie zazdrosna. - wyjaśniła szybko.
- Dobry pomysł. Chodź odprowadzę cię. - akurat szła jego byla, wiec delikatnie musnął jej policzek.
- Wracajmy już. - postanowiła. Szli w milczeniu
- Jest! - oznajmił Pasqarelli. Ona bez zastanowienia wpiła się w jego usta. Calowali się długo i namiętnie. Po oderwaniu się patrzyli na siebie bez ruchu. Obserwowała każdy milimetr jego twarzy. Nic nie zauważyła. W końcu się odezwał:
- Yyy... To może pójdziemy do mnie, bo nie zdążymy? - zaproponował zmieszany. Pokiwała tylko głową i ruszyli. Weszli do jego domu, a potem do jego pokoju.
- To co zaśpiewamy? - powiedziała coś po raz pierwszy od pocałunku.
- Może... - zaczął przeglądając partytury. - Podemos? - spytał unosząc brwi.
- Ok, to zaczynajmy. - westchnęła. Szło im bardzo dobrze. Po godzinie wróciła do domu.
       Rano znów siedziała jak na szpilkach. Co jeśli się pomyli? Przewróci, lub zapomni słów? Nie przełknęła nic. Na dzwonek do drzwi podniosła się z hukiem.
- O... Federico. - powiedziała jakby zaskoczona. Przecież wiedziała że przyjdzie.
- Idziemy? spytał. Pokiwała glowa. Szli w milczeniu.
- Może jeszcze raz przećwiczymy? - zapytała. Chciała być pewną występu. Niestety nie zdążyli, bo Pablo zwołał wszystkich do sali.
- No to może... Wiem, Ludmi z Fede. Zaczniecie? - Zwrócił się do nich. Przytakneli i weszli na scenę. Zabrzmiały pierwsze akordy piosenki:
No soy ave para volar,
Y en un cuadro no se pintar
No soy poeta escultor.
Tan solo soy lo que soy.

Las estrellas no se leer,
Y la luna no bajare.
No soy el cielo, ni el sol...
Tan solo soy.

Pero hay cosas que si sé,
Ven aquí y te mostraré.
En tus ojos puedo ver....
Lo puedes lograr, prueba imaginar.

Podemos pintar, colores al alma,
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas...
Ser la letra en mi canción,
Y tallarme en tu voz.
Po skończeniu Federico nie patrzył na blondynke. Patrzył na Lare, uśmiechali się do siebie. "Pewnie śpiewał dla niej" - pomyślała Ferro. W jej oczach stanęły łzy. Gorzkie łzy porażki i upokorzenia, ale także rozczarowania i smutku. Niczym prędkość światła wybiegła że studia. Usiadła na ławce w parku. Tymczasem Pasqarelli podszedł do Baroni. Nawet nie był świadomy ile




krzywdy wyrządził Ludmile. Po krótkiej rozmowie wpił się w usta szatynki. Wtedy zauważył brak obecności blondynki.
- Muszę coś załatwić, zaraz wracam. - rzucił i poszedł. Po drodze kupił dla niej kwiaty - róże, jej ulubione. Skierował się do parku, tam gdzie najbardziej lubiła przesiadywać. Niczego nie świadomy szedł sobie powoli.
- Ludmiła co się stało? - spytał zaniepokojony, gdy zauważył ją na jednej z ławek. Zrozumiał bez odpowiedzi i rzucił kwiatami o ziemię.
- Dla kogo te kwiaty? - zapytała pogodnie.
- Dla ciebie były, na podziękowanie. - odparł ponuro.
- To dlaczego je wyrzuciłes?

poniedziałek, 3 marca 2014

One part Naxi: Póki oddycham nie tracę nadziei. Cz.1

Uwielbiam ten podmuch wiatru w letnie dni. Tak delikatnie muska twoją twarz dając wytchnienie od Słońca. Szkoda, że nie mogę go zobaczyć. Tak, jestem Natalia i jestem niewidoma. Jednak cieszę się życiem, bo dotyk, węch, smak, słuch - te zmysły mi wystarczą.
- Przepraszam, mogę się dosiąść? - spytał jakiś chłopak. Mial taki melodyjny i delikatny głos.
- Jasne. - odpowiedziałam, nadal patrzyłam w niebo.
- Maxi jestem. - powiedział. Usmiechnęłam się.
- Naty. - odpowiedziałam. Wziął mnie za rękę i uścisnął jakby się chciał przywitać. Domyślałam się, że ją wystawił, a ja nie widziałam. - Przepraszam, nie zauważyłam. - powiedziałam zawstydzona.
- Przecież była centralnie przed tobą. - powiedział, a ja westchnęłam.
- Jestem niewidoma od dziecka. - szepnęłam. Chłopak zaczął się jąkać.
- Yyy, przepraszam nie wiedziałem. - mówił szybko. Zaśmiałam się nerwowo.
- Skąd miałeś wiedzieć? - spytałam szeptem. Pomiędzy nami nastała niezręczna cisza, przerwał ją Maxi:
- W ramach rekompensaty zapraszam cię na kawę i ciastko. - oznajmił stanowczo. Nie ukrywam, miałam ochotę na słodkie.
- Skoro nalegasz... - wzruszyłam ramionami i oboje się zaśmialiśmy. Wstałam i wzięłam moją laskę.
- Na lewo. - zakomenderował.
- Ok, jakby była jakąś przeszkoda to mnie informuj. - poprosiłam.
- Uważaj rower! - krzyknął. Spanikowana odskoczyłam na bok, przy czym wpadłam na chłopaka.
- Hehehe, żartowałem. - czy on oszalał?!
- Gdybym jej nie potrzebowała, - uniosłam laskę - to byś nią dawno dostał! - krzyknęłam.
- Przepraszam, ale już jesteśmy. - poinformował mnie i wciągnął do środka. Poczułam zapach kawy i czekolady. Usiedliśmy przy stoliku.
- Latte macciato, czy americana? - spytał, a ja się zaśmiałam.
- Oczywiście, że latte. - odparłam lekko. Znów zadał mi pytanie:
- Tiramisu, tarta z truskawkami? - wybór był prosty.
- Tarta. - powiedziałam tylko. Usłyszałam nieznany mi głos.
- Mogę przyjąć zamówienie? - spytała za pewne kelnerka. Maxi odpowiedział jej i usłyszałam jak odchodzi.
- Opowiedz mi coś o sobie. - poprosił, zgodziłam się.
- Urodziłam się w hiszpanii. W wieku 10 lat przyjechałam tu z siostra, Leną i rodzicami. Uwielbiam śpiewać i siedzieć przy oknie w deszczowe dni. Tak wiem, jestem dziwna. Ale teraz ty. - powiedziałam po krótkiej wypowiedzi.
- Pochodzę z BA. Jestem jedynakiem, ale nie żałuję. Lubię tańczyć i jeździć na rolkach. I wcale nie jesteś dziwna, to oryginalne. - przyznał, a ja czułam, że się rumienię.
- Nie umiem jeździć na rolkach. To by było trochę niebezpieczne w moim przypadku. - żaliłam się. Dotknął mojej dłoni, poczułam przyjemne ciepło.
- Możesz jeszcze odzyskać wzrok? - spytał prosto z mostu.
- Dopóki oddycham, nie tracę nadziei. - odpowiedziałam pewnie. - Uśmiechasz się? - spytałam.
- Tak, jesteś niesamowita. - potwierdził, a ja nie wiedziałam co powiedzieć.
- Opowiedz mi, jak wyglądasz. - poprosiłam, poprostu chciałam to wiedzieć.
- Ymm... Mam ciemne włosy, jak ty. Brązowe oczy... I sięgasz mi mniej więcej do... nosa. - zaśmiałam się. - No co? To prawda. - bronił się.
- Ok, ja muszę lecieć, pa! - krzyknęłam i wyszłam. Chyba za bardzo mi się spodobał, a on nigdy mnie nie pokocha...
          Rano wstałam, gdy moja siostra wparowała do pokoju. Usłyszałam pukanie deszczu o szybę.
- Pada. - jęknęła siadając na łóżku. Westchnęłam.
- Oj, tam. - machnęłam ręką. - Zaproś Caroline. - zaproponowałam.
- No może... - potem usłyszałam tylko zamykanie drzwi. Ubrałam się i zeszłam na dół po herbatę. Z westchnieniem usiadłam na parapecie. Krople deszczu wystukiwały cichy rytm o okno.
Zaczęłam nucić moją piosenkę:
Napisałam ją wczoraj po spotkaniu z Maxim. Szkoda, że już nigdy go nie zobaczę. Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Zawsze to Lena otwiera, więc zacisnęłam powieki. Chciałam skupić myśli. Ktoś jednak, nie dawał za wygraną. Zwlokłam się powoli do drzwi. Przekręciłam zamek i nacisnęłam klamkę.
- Naty?! To ja, Maxi! - usłyszałam znajomy głos. Przełknęłam głośno ślinę.
- Cco, tu robisz? - spytałam przerażona. Nikt nigdy nie odwiedzał mnie w domu.
- Przyszedłem cię zobaczyć, mogę? - spytał, a ja uchyliłam szerzej drzwi. Usiedliśmy na kanapie.
- Skąd wiesz gdzie mieszkam? - spytałam wkońcu. Głowę miałam opuszczoną.
- Wczoraj... Ja cię... Tak jakby... Śledziłem. - przyznał wreszcie. Byłam zaskoczona.